Krystyna Janda "Dziennik 2000-2002" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 12, czerwiec 2017 11:39
Do rąk czytelników trafił pierwszy tom z zaplanowanej kilkutomowej edycji zapisków Krystyny Jandy publikowanych przez nią na blogu od kilkunastu lat. Wcześniejsze publikacje "www.małpa.pl" oraz "www.małpa2.pl" zawierają niepełne, wybrane teksty. Teraz możemy zapoznać się z całokształtem dzienników. Ich obszerność nieco przeraża, ale zawartość - satysfakcjonuje.
Krystyna Janda - aktorka znana m.in. z filmów Andrzeja Wajdy, reżyserka, pisarka, piosenkarka, twórczyni fundacji i założycielka dwóch teatrów - kobieta orkiestra, można powiedzieć. Jedni ją uwielbiają, drudzy - nienawidzą. Ostatnio stała się niepopularna w pewnych kręgach. Zaangażowana społecznie, uważnie obserwuje i szczerze komentuje rzeczywistość, w jakiej przyszło nam funkcjonować. Niezwykle pracowita, perfekcyjna, ambitna. Do siebie ma ogromny dystans.
Swoje notatki w sieci zaczęła prowadzić w 2000 roku. Pisane są z założenia do odbiorców, z oczekiwaniem na odzew, także jako pewna forma psychoterapii, odreagowania.
"Co z tym pisaniem? Taka potrzeba ekshibicjonizmu? Ja chyba też ją mam(...) Jest w tym coś wspaniałego i obrzydliwego jednocześnie. To zależy od tego, co się zapisuje! I po co się pisze" ( s. 134).
Zapiski najczęściej powstawały tuż po 6 rano, czuć w nich dużo ciepła, serca dla czytelnika. Cechuje je różnorodność, szczerość, serdeczność, brak nadmiernego "wywlekania" prywatności, w pewnym stopniu także obecnej w dzienniku.
Tematyka notatek to codzienność, obserwacje życia, teatr, kino, książki, nagrania, próby, premiery, różne spostrzeżenia, rodzina, podróże itp.
Odbijają się w tych wpisach wszystkie emocje, radości i smutki, wzruszenia i słabości aktorki. Dzieli się tym, co ją zachwyca, cieszy, wzrusza, oburza, smuci. Opowiada o pracy nad spektaklami. Zamieszcza ulubione wiersze.
Janda pisze z klasą, z humorem, dzieli się obserwacjami, żartami, refleksjami, wspomina z sympatią różne osoby, przytacza anegdoty. Załącza dobre życzenia, honoruje imieniny zgodnie z kalendarzem, przywołuje krótko żywoty świętych. Zamieszcza cytaty ze szkolnych wypracowań synów, przytacza dialogi z nimi, wstawia czasem zdjęcia.
Po prostu - dzieli się swoim życiem, ale tak, jakby opowiadała bliskiej osobie, jakby to były pogaduszki przy kawie.
Jeśli komuś wydaje się, że dzienniki będą zbyt hermetyczne, to jest w błędzie, bowiem Krystyna pisze nie tylko ze swojej zawodowej perspektywy, ale także jako żona, matka, córka, przyjaciółka, jako czytelnik, widz, konsument, jako ktoś, kto ma swoje zmartwienia, choroby, troski, jak każdy z nas.
Nie odnosi się poczucia, że "wielka aktorka" przemawia z piedestału, ale zwykły, wrażliwy i szlachetny człowiek, któremu "nic co ludzkie, nie jest mu obce".
Zapiski Jandy są piękne literacko. Czyta się je znakomicie. Sporo można z nich zaczerpnąć. Przyjemnie zajrzeć też za kulisy powstawania znanych spektakli teatralnych bądź telewizyjnych (np. "Klubu kawalerów" Bałuckiego, czy "Zazdrości" E. Villar), tak jakby towarzyszyć odtwórczyni roli Shirley Valentine oraz innych postaci.
"Dziennik 2000-2002" to zacna lektura, obowiązkowa dla fanów artystki, niezwykle przyjemna w odbiorze, solidnie wydana. Jedynym mankamentem jest malutki format zamieszczanych fotografii. Ten szczegół jednak nie wpływa znacząco na jakość tej wspaniałej publikacji.
Daniel Koziarski "Kobieta, która wiedziała za mało" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 31, maj 2017 12:17
- Autor: Katarzyna Pessel
Pisarka także człowiekiem jest, problem tylko w tym, że czasem świat o tym zapomina. Napisanie książki wydaje się łatwe, proste i przyjemne, niestety rzeczywistość jest co najmniej "ciut" inna. W końcu codzienność wymaga skupiania się na sprawach, którym daleko do wzniosłego procesu twórczego, a inspiracje pojawiają się niespodziewanie i jak tu pogodzić jedno z drugim? Trudne jest życie autorki poczytnych książek!
Czytelnicy wiedzą co im się podoba, a pomysły Marzeny Wierzby jak do tej pory trafiały w oczekiwania tych pierwszych. Wiadomo nie od dziś, że rynek, nawet ten literacki nie lubi gdy tworzy się w nim jakaś luka, więc trzeba dawać z siebie bardzo dużo, by sprostać wymaganiom czytelniczym. Kto jak kto, ale Marzena zdaje sobie z tego sprawę i stara się wychodzić im na przeciw, gdyby tylko najbliższe otoczenie jeszcze doceniło w pełni jej zmagania. Niestety aż tak dobrze nie ma, trzeba pogodzić rolę matki, żony, pisarki i koleżanki, co w sumie wymaga zręczności nie lada i niestety nie jest do końca odpowiednio doceniane. Jakby było mało problemów pojawiają się nowe, pewnie kogoś innego by przygniotły, lecz ktoś taki jak Pani Wierzba nie poddaje się łatwo, no i nawet z najbardziej bolesnego doświadczenia da się wyciągnąć budujące wnioski. Po prostu trzeba spojrzeć na wszystko z odpowiedniej perspektywy, co oczywiście nie jest łatwe, zwłaszcza kiedy wena twórcza wymaga by poświęcić czasu. Szkoda tylko, że nie wszyscy doceniają poświęcenie i wysiłek wkładany w rozwiązywanie kryzysowych sytuacji. Każdy stawia siebie przed innymi i wymaga zrozumienia jego uczuć, a co gdy tego samego pragnie Pani Wierzba? Przecież dojrzałym ludziom też się od losu coś należy, czy ktoś dostrzeże potrzeby Marzeny? A może czas by sięgnęła po to na co ma ochotę bez oglądania się wokoło? To może być dobry początek nowej książki!
Sprostanie oczekiwaniom innych jest trudną sztuką, zawsze znajdzie się jakiś malkontent. Czy ktoś w końcu dostrzeże w poczytnej pisarce jej prawdziwe oblicze - wrażliwą i utalentowaną kobietę, która ma jeszcze wiele do zaoferowania i to nie tylko na gruncie literackim?
Mieszane uczucia co do bohaterów, to jedna z pierwszych myśli jaka nasunęło mi się w trakcie lektury "Kobiety, która wiedziała za mało" i towarzyszyła do samego końca. Danielowi Koziarskiemu należą się słowa uznania za wykreowanie postaci wywołujących emocje, czasem skrajne, które nie pozwalają na obojętne przewracanie kolejnych kartek i wciągają czytelnika w wir ich perypetii. Podczas czytania da się odczuć także nuta ironii, dobrze wkomponowana w wątki, czasem nie od razu zauważalna, lecz w efekcie końcowym nadająca wydarzeniom inne barwy niż można by początkowo sądzić. "Kobieta, która wiedziała za mało" w pewnym stopniu odkrywa to czego nieświadomy jest najczęściej czytelnik, lub jest mu to podawane w zupełnie innym sposób, czyli kulisy powstawania książek. Jak się okazuje przysłowiowa wena twórcza może przybierać różne formy, niekiedy dość nieoczekiwane. Zresztą zaskoczenie niejednokrotnie pojawia się w fabule, należy przyznać autorowi, że konwencję historii zmagań życiowych i zawodowych twórcy literackiego mistrzowsko sparafrazował, czasem dość kąśliwie. Czy wetknął w kij mrowisko? To już zależy od perspektywy, ale trudno ot tak odłożyć tę książkę, szczególnie, iż do samego końca Daniel Koziarski stawia przed główną bohaterką wyzwania, a sposoby ich pokonania w jej wydaniu nie należą do zwyczajnych. W końcu poprawność "polityczna" to jedno, a własne poglądy to całkiem inna kwestia, bycie poczytną pisarką bywa niełatwym kawałkiem chleba, zwłaszcza gdy jest się matką, żoną i trzeba dbać o swój wizerunek.
Piotr Łopuszański "Warszawa literacka w okresie międzywojennym" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 30, maj 2017 10:26
„Warszawa Literacka – w okresie międzywojennym” to pozycja literacka, która przypadnie do gustu miłośnikom klasyki polskiej, a szczególnie dzieł z XIX/XX wieku. Piotr Łopuszański zaprasza czytelnika w niezwykłą podróż po kawiarniach, dawnych miastach i miasteczkach polskich, domach, mieszkaniach a wreszcie po życiu znanych literatów. I tak autor uchyla rąbka tajemnic, często dość kontrowersyjnych, wielkich pisarzy, pisarek, poetów, których dzieła towarzyszą nie tylko w latach nauki szkolnej. I tak w jednej chwili znajdujemy się w znanej na całą Warszawę kawiarni Ziemiańskiej, aby po chwili przenieść się do salonu Zofii Nałkowskiej, która pochylona nad nieukończonym dziełem może tęskni za miłością? A może spacer z Brunonem Schulzem lub wieczór z poezją skamandrytów? „Warszawa Literacka – w okresie międzywojennym” jest jak literacki wehikuł czasu, dzięki któremu artystyczny świat, nie tylko obserwując go z perspektywy blasku nieskazitelnej sławy, ale także z tej drugiej strony, bardziej ludzkiej, bardziej znajomej…..
Autor książki w sposób barwny i ciekawy przytacza anegdoty, historie i historyjki dawnej Warszawie, która mimo, że została podczas wojny zrównana z ziemią, to jednak pozostała we wspomnieniach, listach, dziennikach należących do elity artystycznej i literackiej okresu międzywojennego. Z wielkim zainteresowaniem zapoznałam się z książką, szczególnie historiami związanymi z powstaniem ważnych dzieł literackich. I jak to w życiu codziennym bywa, i w świecie Warszawy Literackiej pojawiała się zazdrość, szczególnie o sukcesy młodszych rywali, miłość, zdrady, szalone ekscesy, jak i rutynowe chwile – jednym słowem: proza życia, która chwilami zamieniała się w poezję, lub wręcz przeciwnie (troska o budżet domowy może przyćmić najpiękniejsze peany życia).
Ale nie będę sobą, jak nie przyczepię się do pewnych elementów, które trochę zaburzyły koncepcję książki, a mianowicie autor pozwolił na to, aby do niezmiernie interesującej książki wkradł się lekki chaos treściowy. A może to był tak zwany efekt zamierzony? Okres międzywojenny jest wyjątkowo interesujący i bogaty pod względem dorobku artystycznego, a szczególnie literackiego, ale nadmiar może nieraz zaszkodzić, więc warto pamiętać o umiarze, także tym treściowym. I porządku, bo ten element także jest bardzo ważny w całościowej ocenie czytelnika (najważniejszego odbiorcy, miłośnika lub krytyka). Już dalej nie marudzę i już z iście pedanterią nie wytykam drobnych rys – na zakończenie skupię się na pewnym atrybucie, który sprawia, że po tę książkę będę sięgać jeszcze nie raz. A mianowicie: autor oddał wyjątkową, literacką atmosferę okresu międzywojennego: mieszankę wspaniałych talentów, sukcesów, porażek, wielkich i mniej wielkich dzieł literackich i szumnego życia artystów, z całym ich bagażem charakterów, doświadczeń, lęków, tajemnic oraz marzeń – a to wszystko z widmem wojny, znajdującej się tuż za rogiem.
Agnieszka Lingas-Łoniewska "Wszystko wina kota!" (Wydawnictwo Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 19, maj 2017 09:11
Jak tak można!? Zwalać całą sprawę na niewinnego rudego kocura, który tylko chciał się zdrzemnąć w wygodnym miejscu?! A że to miejsce było akurat w sypialni sąsiada, to już szczegół.... To dwunożni narozrabiali, a ich perypetie z werwą i humorem opisała "dilerka emocji", autorka ponad dwudziestu książek, w których swobodnie łączy różne gatunki. Spod pióra Agnieszki Lingas-Łoniewskiej wychodzą powieści obyczajowe z domieszką sensacji, romanse zmiksowane z kryminałami, komedie romantyczne i historie z kręgu New Adult.
24 maja 2017 r. odbędzie się premiera jej najnowszej książki, określanej jako romantyczna komedia omyłek. Szczęśliwie "Wszystko wina kota!" jest już za mną i przyznam, że mam teraz minę jak kot nad miseczką śmietany. Są powody do mruczenia!
Autorka na przemian oddaje głos bohaterom w krótkich rozdziałach sygnowanych odpowiednimi imionami. Czytelnik poznaje Lidkę, zakręconą autorkę popularnych powieści, ukrywającą się pod pseudonimem Róża Mak, jej sąsiada - przystojnego Jeremiego (który ma za sobą tajemniczą przeszłość) oraz grono jej przyjaciółek, z którymi można konie kraść. Karolina - agentka literacka namawia ją na pisarski "coming out", sama zaś musi odnaleźć się w sytuacji, gdy po wielu latach pojawia się ojciec jej dorosłego już syna. Tatiana, poważna pani prezes, waha się, czy zaufać sporo młodszemu od niej, zakochanemu po uszy mężczyźnie. Natomiast nad pozornie idealnym małżeństwem Anety zawisło widmo zdrady... Panie mają co omawiać podczas swoich "sabatów" przy winie i przekąskach. Lidka ulega czarowi sąsiada "surfera" - mają zbieżne gusta muzyczne. Jednocześnie pod pseudonimem Róży nawiązuje mejlową korespondencję z niejakim Jackiem Sparrowem, blogerem, który wnikliwie recenzuje jej kolejne książki, obserwuje rozwijanie warsztatu i wytyka błędy. To właśnie on ma przeprowadzić z nią wywiad...
Ten lekki zarys fabuły nie oddaje wszystkiego, co w niej się znajduje. Tam aż kipi od emocji. Od rozbawienia do oburzenia tylko krok. Sympatyzując z Lidką vel Różą i jej przyjaciółkami nie można pozostać obojętnym na burzliwe zmiany w ich życiu. Czytelnik ma poczucie, że wie więcej niż bohaterowie, ale z przyjemnością śledzi ich perypetie, ciekawy jak to wszystko się ostatecznie rozwikła i ułoży.
"Wszystko wina kota!" kojarzy się w pewien sposób z filmem "Masz wiadomość". Nie jest to bynajmniej zarzut, dla mnie to skojarzenie ma bardzo pozytywną wymowę. Dodatkowo dość łatwo wyobrazić sobie nową powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej w wersji filmowej.
Zastanawiałam się, jaki jest przepis na dobrą komedię romantyczną? Na pewno między głównymi bohaterami przeciwnej płci musi iskrzyć, jeśli występuje grono przyjaciółek to każda wnosi do opowieści swój wątek, oprócz tematyki miłosnej powinno pojawić się coś jeszcze, jakiś motyw tajemnicy z przeszłości, dramatyczna sytuacja itp. I to wszystko tu znalazłam. Plus lekki styl, żywy język, ciepły i mądry przekaz.
Takie właśnie powinny być idealne komedie romantyczne - prawie czterysta stron doskonałej zabawy, emocji, wzruszeń, dużo pozytywnej energii i oczywiście szczęśliwe zakończenie.
Kolejne moje skojarzenie, także pozytywne - to twórczość lubianej pisarki Nory Roberts, szczególnie ta, w której między bohaterami owszem rodzi się uczucie, ale ostre riposty latają z kosmiczną prędkością, a zwroty akcji zaskakują. Poza tym obie autorki potrafią świetnie łączyć romans z sensacją, czy innymi elementami, tak by czytelnik wciągnął się po uszy w fabułę.
Trudno nie ulec wrażeniu, że autorka dobrze się bawiła przy pisaniu tej lekkiej, ale nie pustej historii i ten dobry humor starała się przesłać czytelnikom. Z przymrużeniem oka podjęła temat relacji między pisarskim a blogerskim światem. Opowiedziała o miłości, przyjaźni, zaufaniu, o tym, że życie pisze najlepsze scenariusze, często niesamowicie zaskakujące i o tym, że nie można tracić czasu i marnować uczuć.
Nie bez powodu pierwotnie ta książka miała nosić tytuł "Hamburgery w płatkach róż". Ta metafora bowiem niezwykle trafnie określa elementy składowe życia, niezależnie, czy chodzi o popularną pisarkę, czy urzędniczkę skarbówki. Oto krótki cytat:
„Życie to nie tylko cholerne kwiatuszki. Czasami to pot, krew i łzy. I nie tylko romantyczne płatki róż. Czasami to tłusty i prosty hamburger" ( s. 284)
Niestety, nie obędzie się bez łyżeczki dziegciu... Za mało kota! Tytułowy bohater był "spiritus movens" głównego wątku, można rzec, że wziął sprawy w swoje łapy. Potem niejako zniknął czytelnikom z oczu. Cóż, jak to kot, chodzi własnymi ścieżkami. Jednak sądzę, że wszyscy "kociolubni" czytelnicy mogą być lekko rozczarowani, że rudy James nie zajął więcej miejsca w powieści.
Oczywiście, wrocławska pisarka nie byłaby sobą, gdyby nie zaopatrzyła powieści w playlistę. Bohaterowie słuchają głównie dobrych rockowych kawałków, pojawiają się m.in. Metallica, Within Temptation, Linkin Park, Arctic Monkeys, Audioslave, Kings of Leon. Na końcu książki znajdziemy pełny spis utworów. Można je odsłuchać w sieci, w przygotowanej specjalnie składance.
Zachęcam zatem do czytania i słuchania muzyki w tle. "Wszytko wina kota!" zapewni dużo wrażeń, emocji, uśmiechów i wzruszeń.
Beata Ostrowicka "Elementarz przyrodniczy" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 18, maj 2017 11:09
W serii "Poczytam Ci, mamo" pojawił się kolejny - po "zwykłym" i matematycznym - elementarz autorstwa Beaty Ostrowickiej z ilustracjami Katarzyny Kołodziej. Tym razem tematem wiodącym jest przyroda. Zagadnienia poruszone w tej książce stanowią materiał zgodny z podstawą programową edukacji wczesnoszkolnej dla klas 1-3. Ponadto są to tematy znane i bliskie współczesnym dzieciom. "Elementarz przyrodniczy" nie jest jednak podręcznikiem. Może być natomiast jego ciekawym uzupełnieniem, czy też wcześniejszym wprowadzeniem do świata wiedzy o naturze. Spokojnie mogą go poznawać już przedszkolaki.
Bohaterami są dzieci znane z wcześniejszych tomów - Lena, Antek, Julek oraz ich szkolni koledzy i koleżanki. Nie zabraknie także kotka Itka i psa Dodka.
Wraz z nimi mali czytelnicy będą mogli przeżyć wiele przygód z przyrodą w roli głównej. Poznają m.in. specyfikę pór roku, znaczenie wody i powietrza, zjawiska atmosferyczne, cechy krajobrazu, zasady bezpieczeństwa przy postępowaniu ze zwierzętami, piramidę żywieniową. Odwiedzą przytulisko dla chorych i starych zwierzaków. Dowiedzą się, dlaczego trzeba segregować śmieci, jak dbać o środowisko, skąd się bierze prąd. Mogą także z bohaterami wykonać doświadczenia i wyhodować roślinki. Wiedza, jaką wyniosą, jest nie tylko teoretyczna, ale i przyda się w praktyce - np. o tym, że nie wolno głaskać napotkanych obcych psów, a do sklepu dobrze jest zabrać szmacianą torbę.
Charakterystyczne cechy tego elementarza to: poręczny format zbliżony do kwadratu, duża czcionka - idealna dla dzieci, które dopiero wprawiają się w sztukę czytania, kolorowe i zabawne ilustracje z komiksowymi dymkami, merytoryczne, ciekawe treści podane w przystępny sposób. Atrakcyjna jest także nawet wyklejka - na mapie świata rozmieszczono kolorowe wizerunki zwierząt zgodnie z ich występowaniem.
Lektura tej książki jest przyjemnością, a zawarta w niej wiedza sama wchodzi do głowy małych uczniów. Elementarze Beaty Ostrowickiej łączą przyjemne z pożytecznym, bawią i uczą jednocześnie, rozwijają wyobraźnię, inspirują do poznawania różnych dziedzin oraz podejmowania działań. Autorka doskonale wie, czym ująć dziecięcego odbiorcę, a i dorosłym podobają się te sposoby. Humorem, fantazją i pomysłowością można bowiem o wiele więcej wskórać niż typowym, zwykłym przekazywaniem treści.
Serdecznie polecam "Elementarz przyrodniczy" małym odkrywcom i ich rodzicom. Ciekawe, czy ukażą się jeszcze inne elementarze, historyczny, a może muzyczny?
Adrian Bednarek "Spowiedź diabła" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 18, maj 2017 10:56
- Autor: Diana Kobylska
Tego spotkania myślałam, że już się nie doczekam. Co chwilę sprawdzałam, czy przypadkiem gdzieś nie pojawiła się informacja o kolejnej części, jakaś zapowiedź, że moja cierpliwość nie będzie narażana na większy wysiłek. I oto jest. Diabeł z Krakowa wrócił. I po przeczytaniu, stwierdzam, że mogłam poczekać aż wyjdzie co najmniej kolejna część, aby oszczędzić sobie tej tortury oczekiwania. Bo pozostawienie czytelnika w takim momencie bez odpowiedzi powinno być karalne.
Adrian Bednarek powraca z kolejną porcja wrażeń fundowanych przez Kubę Sobańskiego. Ale nie tylko. W Spowiedzi Diabła, to nie demony popychają go do działania, nawet nie nieudolni naśladowcy, którzy się pojawiają, a zagrożenie jakie niesie za sobą wyjście z odwyku żądnej zemsty Julii Merk.
W poprzedniej części Kuba uśpił swoje demony składając im w ofierze jedyną kobietę, która w jego mniemaniu mogła go zrozumieć- Adę Remiszewską. Córka Rozpruwacza z Krakowa zapewniła kilkuletnią przerwę w koszmarach i nieustającej chęci ponownego skrzywdzenia jakiejś kobiety. Ale oto w życiu Kuby na nowo pojawia się Julia, a do tego jeszcze siedemnastoletnia Sonia. Taka mieszanka może doprowadzić tylko do erupcji emocji, a ta do kłopotów w raju.
Kuba po celowo przegranym procesie Rozpruwacza z Krakowa założył własną kancelarię adwokacką. W najtrudniejszym momencie kiedy rozpaczał po Adzie, koło ratunkowe jak zwykle rzuciła mu Sandra, z którą postawili kancelarię na nogi i weszli w spółkę. Jak na karnistów przystało, zajmują się obroną ludzi oskarżanych o najgorsze przestępstwa- zabójstwa, gwałty. Robią to jednak na tyle skutecznie, że najbogatsza rodzina z małopolski zatrudnia ich do obrony nastolatki oskarżonej -i to nie bezpodstawnie- o zabicie swojego brata bliźniaka. Dwa miliony za wygranie sprawy nie pozostawiają wątpliwości, że „Dream Team” Kuba i Sandra sprawę wezmą.
Sonia nie jest zwykłą nastolatką. Kuba zauważa to od razu, jednak nie do końca jest w stanie określić co tak naprawdę fascynuje go w tej dziewczynie. Początkowo ich relacja jest czysto służbowa, jednak podobne doświadczenia z dzieciństwa i wczesnej młodości zbliżają ich na tyle, że Sobański opowiada jej o swojej siostrze. Do tej pory, o tym że miał siostrę wiedziała tylko Julia. Ta jednak, w przeciwieństwie do Soni nigdy nie usłyszała jak naprawdę zginęła Klara.
Julię już trochę znamy, była dziewczyna Kuby, którego zostawiła z błahych w jego mniemaniu powodów i związała się z Tomaszem Rogowskim, wrobionym przez Sobańskiego tak umiejętnie, że nawet największe i najmądrzejsze głowy policji nie miały wątpliwości, że był on Rzeźnikiem Niewiniątek. Uzależniona od twardych narkotyków, zresztą też przez Kubę, powraca, ku zdziwieniu wielu po przezwyciężeniu nałogu, jako autorka bestsellerowej książki „Sypiałam z Rzeźnikiem Niewiniątek”. Nie zdaje sobie nawet sprawy, że jej powrót i plany wobec Kuby budzą po długim śnie prawdziwego Rzeźnika.
Kuba nie zabija tym razem, dlatego, że tego potrzebuje, nie dla kolejnej wizualizacji morderstwa swojej siostry, którą zabił za szybko i nie cierpiała wystarczająco, więc teraz inne cierpią za nią i przez nią. Nie dla pozbycia się demonów choć na chwilę. Tych już się pozbył. Odczuwa wręcz niechęć do tego co musi zrobić. Zabija jednak, bo wie, że jego Raj jest zagrożony.
Podziwiam Autora za stworzenie tak skomplikowanej a zarazem prostej postaci jak Kuba Sobański. To doprawdy Majstersztyk. Polecam każdej osobie o trochę twardszych nerwach, gdyż autor raczy nas-zupełnie jak w poprzednich częściach- bardzo realistycznymi opisami zbrodni Rzeźnika, jego naśladowców i podopiecznej. Jest to pozycja, której żaden fan Thrillerów nie powinien pominąć. Mam tylko nadzieję, że na rozwinięcie epilogu, które jest wbijające wręcz w fotel, nie będziemy musieli czekać kolejne półtora roku.
Agnieszka Lingas-Łoniewska "Wszystko wina kota!" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 12, maj 2017 10:07
Agnieszka Lingas – Łoniewska zauroczyła mnie powieścią „W szpilkach od manolo”, w której w zabawny sposób, z dystansem przedstawia korporacyjny świat. Wrocławska pisarka kolejny raz udowadnia, że warto podążać za marzeniami, warto mieć przyjaciół, a miłość to największy atut o który trzeba dbać.
Pamiętacie film „Lejdis” z nieco naiwną Edytą Olszówką jako Łucją, ekscentryczną Anną Dereszowską jako Korba – Karolina Korbowicz, Magdaleną Różczką czy wreszcie z bizneswoman Gośką zagraną przez Izabelę Kunę? Ten kultowy film widziała prawie każda kobieta, matka, przyjaciółka, kochanka. Skłamałabym, twierdząc, że czytając „Wszystko wina kota!” skojarzenia z „Lejdis” były mi obce. Wręcz przeciwnie.
Cztery przyjaciółki spotykają się regularnie urządzając imprezy zakrapiane alkoholem, dzieląc się swoimi problemami, słabościami lub po prostu relacjonując dzień powszedni. Każda z nich ma inne usposobienie, inną sytuację zawodową, prywatną. Każda z nich napotyka na swojej drodze mniejsze lub większe problemy i wreszcie każda inaczej je rozwiązuje. Niewątpliwie wszystkie, od wielu lat, trzymają się razem. I na tym polega ich siła wielkiej przyjaźni.
Lidia Makowska vel Róża Mak to poczytna pisarka powieści romantycznych. Pisze pod pseudonimem, nie chodzi na spotkania autorskie, nie udziela wywiadów, a mimo tego ma olbrzymie, wierne grono czytelników i recenzentów. Jednym z nich jest Jack Sparrow, tajemniczy mężczyzna prowadzący popularnego bloga recenzującego literaturę. Sparrow podobnie jak Róża Mak to pseudonim. Opiniotwórczy recenzent, z sobie tylko znanych powodów czyta każdą wydaną przez Różę Mak powieść po czym ją ocenia. Oczywiście, jak można się domyślić, recenzje wychodzące z pod jego pióra nie do końca satysfakcjonują autorkę bestselerów Różę Mak vel Lidię Makowską. Pewnego dnia, pod wpływem impulsu wysyła mu wiadomość… Jakie będą tego konsekwencje? Zapewniam, że nie będziecie się nudzić. Ale to nie wszystko! Lidka poznaje również uroczego sąsiada Jeremiego, którego podejrzewa o homoseksualizm… Wielka szkoda, bo obiekt jest naprawdę godny uwagi.
Czytając „Wszystko wina kota!” oglądamy „od kuchni” wydawniczy świat, w którym Agnieszka Lingas – Łoniewska świetnie funkcjonuje od kilku lat, co dodaje realizmu i pikanterii całej sprawie. Kto jak nie pisarka lepiej przedstawi kulisy swojej codzienności z jej wszystkimi bolączkami? Każda przedstawiona w powieści postać ma swoje miejsce i zaręczam, że nie znalazła się tam przypadkowo. Zatem poznajemy Tatianę, singielkę i bizneswoman w jednym, Anetę wraz z rodziną, wreszcie samotną matkę Karolinę, która jest agentką literacką głównej bohaterki. Powieść podzielona jest na rozdziały zatytułowane imionami bohaterów. Pisana jest z pozycji narratora pierwszoosobowego, przez co zyskuje, bowiem przybliża czytelnikowi każdą z postaci, jednocześnie zdradzając tylko tyle ile w danym momencie potrzeba. I niech nie zmyli się ten, kto sądzi, że tytułowy i okładkowy rudy kot znalazł się w powieści Agnieszki Lingas – Łoniewskiej przypadkowo. O nie! Autorka nie zapomniała o nim i ma on swoje pięć minut w całej historii.
„Wszystko wina kota!” to niewątpliwie powieść dedykowana dla romantyków obu płci, dla miłośników kotów i szczęśliwych zakończeń. Bez wątpienia nadaje się na wiosenno – letnie wieczory z kieliszkiem wina w dłoni. Trudno powiedzieć czy to za sprawą kota, czy przystojnego Jeremiego, czy pisarki i jej przygód, ale niewątpliwie od lektury trudno się oderwać. Agnieszka Lingas – Łoniewska sprytnie zastawiała na czytelnika pułapkę zamykając rozdziały w najbardziej wyczekiwanych momentach. Nie ma więc innej możliwości jak czytać dalej. A co dalej? Kto jest kim w powieści i czy na pewno wszystkiemu winny jest kot? Dajmy się porwać lawinie wydarzeń, dajmy wciągnąć się w sam środek fabuły, naprawdę warto! Wrocławianka przygotowała dla swojego czytelnika nie lada niespodziankę. Lepszego scenariusza nie napisało życie. Lekka, dynamiczna opowieść o przyjaźni, miłości i problemach dnia codziennego.
Wraz z premierą „Wszystko wina kota!” autorka zyska nowych czytelników, zaś zdecydowanie straci koci świat. Każdy szanujący się kot będzie z zazdrością spoglądał na obiekt zainteresowania w dłoniach właściciela oraz wyczekiwał momentu odłożenia owego obiektu na regał. Polecam serdecznie! Najlepiej smakuje w obecności mruczącego kota!
Nina Majewska-Brown "Grzech" (Wydawnictwo Rebis)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: niedziela, 07, maj 2017 19:03
- Autor: Katarzyna Pessel
Przeszłość prędzej czy później da o sobie znać. Można próbować o niej zapomnieć, starać się zepchnąć wspomnienia w jak najdalsze zakamarki pamięci, a ona i tak uderzy w najmniej spodziewanym momencie w najsłabszy punkt, potem znowu człowiek musi zmierzyć się z tym co już było oraz wciąż zrani dotkliwie. Czy da się uwolnić od jej brzemienia? Ale może to ludzie sami wracając do pewnych wydarzeń nie pozwalając zabliźnić się starym ranom i wymierzają sobie karę się za coś, co jest grzechem tylko w ich mniemaniu?
Z daleka od hałasu stolicy Ola pragnie odpocząć, sielska wiejska okolica dobrze prezentuje się na ekranie komputera i zachęca do odwiedzin. Zresztą nie tylko to kieruje kobietą, w tym konkretnym miejscu ma pewną sprawę do załatwienia i nie zamierza dłużej zwlekać. Oczywiście afiszowanie się z nieurlopowym celem wyjazdu nie wchodzi w grę, wszystko musi pozostać jej tajemnicą. Wakacje rozpoczynają się inaczej niż Ola sobie zaplanowała, ale nic jej nie powstrzyma, nawet prośby córki. Powoli realizuje swój scenariusz, chociaż pewne incydenty zakłócają jego założenia, na przykład morderstwo w tak hermetycznym środowisku jest czymś niespodziewanym i wzbudza lęk oraz różnorodne domysły. Kto i dlaczego zabił Teresę, żyjącą wraz z rodziną na dziedziczonej od pokoleń ojcowiźnie? Nie tak wszystko miało przebiegać, zagrożenie staje się realne, chociaż nie ma konkretnej twarzy. Najlepszym rozwiązaniem byłby powrót do Warszawy, ale gdy jest się o krok od tego czego się pragnęło od lat, trudno zrezygnować. Jeszcze tylko dzień, dwa i wszystko się wyjaśni, a później... no właśnie czy będzie później?
Urokliwe jezioro, piękne lasy i wieś podobna do innych, w której mieszkańcy żyją podobnie jak gdzie indziej. Ale spokój jest tylko pozorny, pod zwyczajnością kłębią się niewypowiedziane emocje i niedopuszczane do głosu pragnienia. Gorące lato, znani nieznani sąsiedzi oraz rodzinne więzi, jednocześnie krępujące i naciągane do granic możliwości. Co może wydarzyć się w takich okolicznościach? "Grzech" Niny Majewskiej-Brown odpowiada na to pytanie w bardzo sugestywny sposób historią, w jakiej nie brak tajemnicy, zawiedzionych nadziei, zbrodni i brutalnej prawdy. Wzajemne związki kilkorga bohaterów powoli się zazębiają, chociaż początkowo nic nie zapowiada, że cokolwiek ich połączy. Spirala napięcia nakręcana jest powoli, ale nieustannie, nie ma chwili na złapanie oddechu, pomiędzy wierszami czai się nieokreślony niepokój, coś musi się wydarzyć. Emocjonalny tygiel podgrzewany jest do czerwoności, jedynie pewne niuanse zakłócają ciszę przed burzą. Najpierw pojawia się jedna ciemna chmura na jasnym do tej pory nieboskłonie, potem druga, w końcu uderza ostrzegawczy piorun, lecz jest już za późno by zapobiec zbrodniczej zawierusze. Autorka niezwykle obrazowo odtwarza cały łańcuch przyczynowy prowadzący do finału, niespodziewanego i prowokującego nowe pytania. "Grzech" nie jest jeszcze jednym kryminałem, bliżej mu do thrillera psychologicznego, rozgrywającego się najpierw w umysłach postaci, później przenoszonych na ich relacje z innymi i w końcu odzwierciedlonych w czynach. Podczas lektury trzeba być przygotowanym na fabułę, ukazującą ludzi takimi jakimi są - od przysłowiowej podszewki, w szczególności z wadami i tym co denerwuje nas u bliźnich oraz stawianie czoła temu, co chcielibyśmy nie dostrzegać lub zapomnieć.