Wywiad z Małgorzatą Wardą przy okazji premiery jej najnowszej powieści "Jak oddech".

Zapraszamy do lektury wywiadu z Małgorzatą Wardą, który przeprowadziła pisarka, Magdalena Zimniak.

MZ: Małgosiu, po lekturze Twoich książek „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” i „Dziewczynka, która widziała zbyt wiele” długo jeszcze żyłam w ich świecie. Poruszasz w nich problemy bardzo trudne, jak krzywda dzieci, rozmaite odchylenia psychiczne czy przemoc. Tematyka wydaje się ciężka i przytłaczająca, a równocześnie Twoje powieści wciągają, ciężko je odłożyć zanim nie pozna się rozwiązania. Według mądrych definicji oscylują pomiędzy literaturą popularną a wysoką. Czy świadomie wybrałaś tak zwaną literaturę środka?

MW: Często przyrównuję tworzenie powieści do kręcenia filmu. Dla mnie mocna scena filmowa, w której na przykład giną ludzie, powinna odbywać się nie przy wysokich, nerwowych dźwiękach skrzypiec, ale przy hicie Rolling Stones. Połączenie dramatu z komercyjną, dobrą muzyką jest dla mnie idealne i w ten sam sposób staram się komponować moje powieści. Nigdy nie miałam ambicji, by sięgać gwiazd. Lubię komercyjne rzeczy, które jednak nie są przewidywalne i proste. Sama nie lubię ciężkich lektur i oraz takich, które są zbyt poważne i nadęte. Najlepiej mi się czyta o trudnych tematach, ale kiedy lektura jest tak napisana, że pochłaniam ją jednym tchem. Jeśli więc tak spostrzega się moje powieści, to bardzo się cieszę.

 

MZ: W moje gusta trafiasz idealnie. Zaciekawiło mnie porównanie do filmu i przykład muzyki. Czy pisząc, czujesz się, jakbyś oglądała film, słyszysz muzykę? Wiem również, że jesteś artystką nie tylko słowa: rzeźbisz, malujesz. Czy to pomaga w pisaniu?

MW: Gdyby któraś z moich powieści została sfilmowana, byłoby to spełnieniem moich marzeń.  Miałam okazję kilka razy znaleźć się na planie filmowym i jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co można osiągnąć przy pomocy m.i.n aktorów, reżysera, kamerzysty oraz muzyki. W książce jest to o wiele trudniejsze. Przede wszystkim, pisarz jest samotny wobec ogromu materiału, który ma napisać i zamiast sztabu myślących z nim ludzi oraz podpory w postaci muzyki, czy obrazu, ma tylko słowa. Pewnie dlatego, kiedy piszę, myślę o scenach tak, jakbym tworzyła film. Zresztą bardzo często podpieram się muzyką przy pisaniu, zarówno cytując ją w książkach, jak i włączając w tle. Wrzucam na przykład „30 Secondo to Mars” gdy potrzebuję dać scenie mocnego kopa. Albo The Muse, gdy chcę stworzyć sceny miłosne. Fakt, że zajmowałam się malarstwem i rzeźbą na pewno w jakiś sposób wpływa na moje spostrzeganie rzeczywistości i jej plastyczność, jednak nie wiem, czy jest to wyczuwalne przez czytelników.

MZ: Twoje książki są niezwykle plastyczne, bardzo uruchamiają wyobraźnię. Życzę Ci więc z całego serca, żeby marzenie się spełniło i któraś z Twoich powieści doczekała się wkrótce ekranizacji. Opowiedz teraz, jak rodzą się pomysły w głowie pisarki. Słyszałam, że „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” powstało, kiedy dowiedziałaś się o przypadku Nataszy Kampusch przez kilka lat więzionej w piwnicy. Czy tak jest zazwyczaj? Czy jakaś zasłyszana historia opanowuje wyobraźnię i domaga się stworzenia powieści?

MW: Właśnie tak. Musi być impuls. W przypadku powieści „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” był to wywiad z Nataschą Kampusch, emitowany krótko po tym, jak udało jej się uciec porywaczowi. Bardzo dobrze pamiętam tamten dzień. Siedziałam jak wmurowana w kanapę, słuchając, jak ta młoda, szczupła dziewczyna opowiada o ośmiu latach spędzonych w piwnicy. Później nie potrafiłam się od tego uwolnić, a w Internecie w tamtych czasach znalazłam niewiele materiałów o Nataschy, które nie byłyby w języku niemieckim. Ze strachu, który nieustannie czułam, myśląc o niej, powstała powieść. „Dziewczynka, która widziała zbyt wiele” jest jej następstwem. Pisząc „Nikt nie widział” uchyliłam drzwi do świata przemocy, ale nie dałam rady otworzyć ich szeroko i zagłębić się w mroku, który się za nimi znajdywał. Anię i Aarona, bohaterów „Dziewczynki” wpuściłam w ten mrok.

Całkiem inna historia natomiast towarzyszyła początkom „Środka lata”. Poznałam wówczas pewną parę zakochanych w sobie młodych ludzi. Po jakimś czasie zostałam jednak uświadomiona, że… są rodzeństwem. Tak zrodziła się Sylwia i jej brat Mateusz. Czasami oczywiście chcę wyrzucić z siebie jakąś historię. W ten sposób narodził się pomysł „Ominąć Paryż”, czyli książki o wchodzeniu w dorosłe życie; albo „Nie ma powodu by płakać”, gdzie zawarłam czas spędzony na tworzeniu i zabawie na warszawskiej ASP.

MZ: Wiem już o impulsach do wszystkich książek oprócz tej, na którą wszyscy czekamy. Lada dzień pojawi się w księgarniach „Jak oddech”.  Podobno ta powieść będzie nieco inna od poprzednich. Pojawią się na przykład duchy. Czy możesz powiedzieć coś odrobinę bardziej szczegółowego?

MW: Przy „Jak oddech” też pojawił się impuls, ale materiał, który w niej wykorzystałam, to wynik wielu rozmów z ludźmi, którzy próbują badać świat pozamaterialny. Przygotowując się do jej napisania, spotkałam się między innymi z jasnowidzem Krzysztofem Jackowskim, który okazał się fantastyczną osobą, chętną podzielić się swoimi doświadczeniami. Rozmawiałam także z dziennikarzem i twórcą portalu Nautillius, Robertem Bernartowiczem i zachwyciły mnie jego słowa, w których określił nas, ludzi, tylko jako „wyspę”, przy której znajduje się prawdziwie wielki kontynent. Miałam okazję rozmawiać też z ludźmi, którzy uważają, że mieli styczność z duchami, byłam w zniszczonym, nawiedzonym domu i przede wszystkim bardzo dużo czasu poświęciła mi psycholog, Ilona Poćwierz- Marciniak, która dla każdej mojej opowieści, znajdywała racjonalne uzasadnienie. W wyniku tych wszystkich działań zrodziła się „Jak oddech”, opowieść o ogromnej miłości i o jej braku. Historia dziewczyny, której ukochany znika, na wycieraczkę jej domu ktoś podrzuca brutalne zdjęcie, na którym chłopak jest pobity i związany, policja uważa, że on sam zainscenizował porwanie, a moja bohaterka w dzień po otrzymaniu fotografii budzi się z uczuciem, że on nie żyje i, że w pokoju nie jest już sama.

MZ: Zrobiłaś bardzo dokładne, rzetelne badania. Powieść kieruje się własnymi prawami, jest zamkniętym światem, w którym jednak wszystko musi być logiczne, żeby  na przykład zatwardziały materialista uwierzył w zjawiska paranormalne. Interesuje mnie jednak, jak Ty, Małgorzata Warda, odnosisz się do kwestii poznania pozazmysłowego, jasnowidztwa i możliwości kontaktu z duchami.

MW: Od dzieciństwa ten temat mnie fascynował i zawsze chciałam mieć okazję postudiować go głębiej. Dla mnie jako pisarki, to ocean, z którego mogłabym czerpać wodę. Jako Katoliczka wierzę w życie pozagrobowe. Jako racjonalistka, uważam, że w dobie, gdzie używamy bluetootha, rozmawiamy przez telefony komórkowe, a wynalazki przekraczają nasze najśmielsze oczekiwania, musi istnieć życie po życiu. Sama kilkakrotnie byłam świadkiem zdarzeń, których nie potrafię uzasadnić naukowo i miewam przeczucia, które się sprawdzają. Rozmowa z Bernartowiczem, czy Jackowskim tylko utwierdziła mnie w słuszności moich sądów. Kiedy Einstein ogłosił teorię względności, ludzie również odrzucali zawarte w niej prawdy. Minęło sto lat, a my znowu nie dowierzamy w istnienie tego, czego nie widać. A przecież, powtarzając za aktorami filmu „Kontakt”, nie da się udowodnić miłości, tak samo, jak w popularnym skeczu, nie da się zobaczyć myśli drugiego człowieka, mimo rozcięcia jego mózgu.

MZ: Porównanie bardzo ciekawe. Słyszałam, że wśród fizyków niezwykle rzadko można znaleźć człowieka niewierzącego.  Być może zetknięcie z nauką i tajemnicą wszechświata uczy pokory. Pomijając kwestię wiary, co jest najważniejsze w życiu? Rodzina? Możliwość spełniania własnych pasji? Sukces? A może jeszcze coś innego?

MW: Rodzina jest dla mnie bardzo ważna. Kilka razy niestety mogłam doświadczyć sytuacji, w których traciłam kogoś z ukochanych osób, więc wiem, jakie to ważne, żebyśmy byli w komplecie i nie musieli się o siebie martwić. Szczególnie od czasu jak na świecie jest Sylwia, moja córeczka, każdy kolejny dzień jest wielką niespodzianką, a zdarzenia, do których przywykłam, na nowo rozpoznaję jako cudowne i niezwykłe – właśnie dzięki niej. Natomiast wiem też z doświadczenia, że w okresach, gdy nie piszę, robię się straszną zołzą. Wydaje mi się, że nie da się tego rozdzielić, to tak, jakby rozdzierać mnie na pół i oczekiwać, że jedna połówka bez drugiej będzie się miała świetnie. Jestem pisarką, piszę od dzieciństwa przez całe życie, a od jakiegoś czasu zaczęłam też utrzymywać się z pisania, więc to jest mój sukces. Jeśli zaś chodzi o kasowy sukces, to nie wierzę, że pieniądze szczęścia nie dają. Dają ogromne szczęście, również przez możliwość dawania radości innym ludziom.  

MZ: Wróćmy w takim razie do pisania.  Parę razy słyszałam jak nazywano Cię polską Jodi Picoult. Jak reagujesz na tego rodzaju porównania? Cieszą Cię, czy też wręcz przeciwnie? A w Twoim własnym mniemaniu do którego pisarza Ci najbliżej? A do którego chciałabyś się zbliżyć? Jakie książki Cię inspirują?

MW: Porównanie do Jodi Picoult to bardzo duży komplement. Pamiętam moją pierwszą rozmowę z Konradem Nowackim, redaktorem Prószyńskiego, który przyjął do druku „Dziewczynkę, która widziała zbyt wiele”. On również twierdził, że mój styl nasuwa mu skojarzenia z Jodi i dlatego będziemy mieć trochę podobne okładki, aby zbliżyć do siebie naszych czytelników. Było mi bardzo miło, ale jednocześnie byłam też mocno zaskoczona. Lubię tę pisarkę, ale najbardziej cenię ją za pierwsze powieści, takie jak „Bez mojej zgody” czy „Czarownice z Sallem Falls”. Późniejsze jej książki powielają schemat, który mnie do nich zniechęca. Gdybym jednak miała wybrać sobie jedną pisarkę i przez moment pomarzyć, ze to ja, na pewno byłaby nią Donna Tartt w książce „Tajemna historia”, a ja skakałabym ze szczęścia, że to moja! Ta powieść ogromnie mnie inspiruje i wciąż stanowi źródło, do którego powracam, gdy brakuje mi natchnienia. Historia młodzieży z elitarnego college w USA, gdzie grupka przyjaciół zabija niewygodnego dla nich chłopaka. Brzmi jak kryminał, ale to powieść psychologiczna i myślę, że w dużej mierze zainspirowana „Zbrodnią i karą” Dostojewskiego. Inni inspirujący mnie pisarze, to Stephen King, Elizabeth Flock, dawna Anne Rice, Sylwia Plath oraz Oranina Fallaci. Może ten zbiór wymienionych osób wydaje się mocno przypadkowy, ale tak nie jest. To moi ukochani pisarze i bez nich nie zrobiłabym tak wielu kroków w świecie literackim.

MZ: Nie czytałam „Tajemnej historii”, lecz po takiej rekomendacji z pewnością to nadrobię. Małgosiu, jak powiedziałaś wcześniej, zarabiasz na życie pisaniem. Opowiedz, jak wygląda Twój dzień. Czy narzucasz sobie obowiązek pracy w określonych godzinach?

MW: Dokładnie tak, jak mówisz. W moim dniu ważne są rytuały. Potrzebuję kawy, albo herbaty w dzbanku, wygodnego fotela i spokoju. Tworzę od godzin porannych do obiadu, oczywiście z małymi przerwami, ale w tym czasie staram się nie wykonywać żadnych innych czynności związanych z domem czy zakupami. Uwielbiam te przedpołudnia, spędzone na pisaniu, gdy dolewam sobie herbaty do filiżanki i chociaż znajduję się w pokoju, w moim domu, mam wrażenie, że jestem dokładnie tam, gdzie zaprowadzi mnie fabuła powieści. Staram się kończyć sceny jednego dnia, nie przerywać ich. To trochę jak – użyję jeszcze raz porównania do filmu – scena nakręcona kamerą z ręki. Wielokrotnie byłam tez świadkiem nagrywania utworów muzycznych i wyniosłam stamtąd poczucie, że jest duża różnica w ekspresji wokalu i odbiorze piosenki, gdy wokalista śpiewa utwór od początku do końca, zamiast odśpiewywać po dwie, trzy linijki. Tak samo jest ze scenami w książce. Jeśli chcemy, aby czytelnik je „pochłonął”, należy napisać je od początku do końca, a potem poprawić. Z moimi ksiązki jest tak, że piszę rzeczy, które sprawiają mi ogromną przyjemność i często nie mogę się doczekać, co wydarzy się w nich dalej. Toteż gdy położę już moje dziecko spać, zwiewam z powrotem do komputera i piszę do północy. Oczywiście, o ile nie przeszkodzi mi Facebook i facebookowe koleżanki :)

MZ: Ach, ten Facebook! Mnie też niekiedy facebookowe koleżanki przeszkadzają... Bez wytykania palcami oczywiście :) Z tego, co mówisz, idziesz w pisaniu trochę na żywioł, zadziwiasz samą siebie. Czy kiedy zasiadasz do tworzenia nowej powieści, masz jakiś szkic, którego się trzymasz, szkielet fabuły, do którego tylko dodajesz wątki poboczne? Czy koncepcja zmienia się podczas pisania? Zaskoczyło Cię kiedyś zakończenie?

MW: Kiedy siadam do pisania powieści, mam jej ogólny zarys, wiem, co chcę powiedzieć i na jakim problemie się skupię. Natomiast reszta to kompletny żywioł. W początkowej fazie bardzo wiele stron wycinam, bez skrupułów wyrzucam całe rozdziały, albo zmieniam bohatera. Często bowiem jest tak, że dopiero gdy napisze jakiś rozdział, otwierają mi się oczy na to, co naprawdę powinien on zawierać, albo co zrobiłam źle. Nie mam żałości jeśli chodzi o własną twórczość, foldery z fragmentami wyciętymi są bardzo pękate, podczas gdy powieści do najgrubszych nie należą. Nigdy nie znam zakończenia i podziwiam pisarzy, którzy je znają, gdy siadają do pisania pierwszego rozdziału. U mnie powieść rozwija się jak życie, wpływają na nią moje nowe doświadczenia albo ludzie, których spotykam. W przypadku „Dziewczynki, która widziała zbyt wiele” miałam aż dwa zakończenia. „Jak oddech” doszło do kresu bez myślenia intensywnego z mojej strony. Po prostu rozdziały i rozwój akcji złożyła się tak, jak wcześniej nawet mi przez myśl nie przeszło. I postawiłam kropkę po ostatnim zdaniu.

MZ: A co według Ciebie jest ważniejsze: talent czy ciężka praca? Warsztat czy opowiedziana historia?

MW: Wydaje mi się, że jedno bez drugiego nie może istnieć. To jak z naszymi wokalistami. Oglądamy program typu Voice of Poland i włosy jeżą się nam na głowach, że nasza młodzież tak świetnie śpiewa. A potem te właśnie osoby, obdarzone naturalnym talentem, nagrywają miałkie, bezbarwne płyty. Dlatego wszystko musi współgrać: musi być talent ,ale też trzeba włożyć w pisanie ciężką pracę, mieć świetny warsztat i umieć dobrze opowiedzieć historię. Bez warsztatu bowiem pisarz będzie popełniał błędy takie jak wstawiane w opisach dialogów przysłówków, które są naturalnymi wrogami pisarzy. A nie chcemy przecież, by nasi bohaterowie „wzdychali ciężko; zamykali drzwi głośno; albo krzyczeli wściekle” :) Chcemy by „westchnęli, krzyknęli i zatrzasnęli drzwi”.

MZ: Na zakończenie zdradź, czy pracujesz już nad nową powieścią, a jeśli tak, jakiego rodzaju książki możemy się spodziewać?

MW: Tu muszę zaskoczyć moich czytelników, ponieważ faktycznie pracuję nad książką, ale tym razem będzie to… fantasy. O jej powstaniu również zadecydował impuls, a mianowicie moja przygoda ze scenariuszem do brutalnej gry komputerowej RPG, gdzie miałam okazję zetknąć się z wirtualnym światem i… zachwycić nim oraz się przerazić. Przyznam, że nigdy nie czułam tak wielkiej radości, jak właśnie tworząc powieść, której miejscem akcji jest gra komputerowa. Fascynowała mnie możliwość stworzenia gry, która daje graczom iluzję rzeczywistego świata. Mogą w niej oddychać, czuć ciepło, zimno, pragnienie, głód, jak i ból. Mogą w niej kochać, ale też cierpieć. Wydaje mi się, że w takiej sytuacji łatwo stracić poczucie granicy pomiędzy światem realnym, a wirtualnym. Już teraz udręczyłam pytaniami o moją powieść sztab ludzi, między innymi Przemka Rudzia, autora książek popularno- naukowych, który pomógł mi wybrać księżyc Io jako miejsce mojej gry. Magdę Pioruńską, która pisze świetne fantasy, psychologa, policję… Tak, że zapowiada się naprawdę dobra i jednocześnie przerażająca zabawa, do której tym razem zaproszę przede wszystkim młodzież.

MZ: Zaliczysz mnie do młodzieży? Ja też bardzo chcę przeczytać! Dziękuję za rozmowę, Małgosiu.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dla wszystkich Czytelników mamy konkurs! Do wygrania najnowsza powieść Małgorzaty Wardy "Jak oddech".

Aby wziąć udział w konkursie, należy odpowiedzieć na poniższe pytanie:

"W których książkach Małgorzaty Wardy pojawił się motyw zaginionej bohaterki?"

Na Wasze odpowiedzi czekamy do przyszłego wtorku, 9 kwietnia, pod mailem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript. . W temacie proszę napisać JAK ODDECH.

P O W O D Z E N I A :)

 

 

 

 

Komentarze  

 
0 #1 Dariusz Pyż 2013-04-02 09:19
Zgadzam się. Sam talent nie wystarczy nawet piosenkarzom.
Pisanie słuchając muzyki, która wprowadza dodatkowe walory postrzegania myśli to wspaniały dar. Nie wiem ilu jeszcze pisarzy tak robi? Ja z pewnością tak. Cieszę się, że nie jestem sam. Czytając o wrażeniu tworzenia filmu i przesuwających się obrazów scen w trakcie powstawania książki pokazuje mi skalę wyobraźni pisarki, która nie boi się tego oficjalnie powiedzieć. Wywiad wspaniały a ja czekam na fantasy.
Serdecznie pozdrawiam
Dariusz Pyż
Cytować
 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież