Wywiad z Marią Ulatowską

Do literatury weszła szturmem: pojawiła się znienacka i na dobre została,

wdrapując się lekko i z wdziękiem na szczyty list bestsellerów.

Maria Ulatowska. Dla przyjaciół Rysia.

 

Podczas Festiwalu Literatury Kobiecej Pióro I Pazur zdobyłaś wyróżnienie za najbardziej spektakularny debiut roku. Spodziewałaś się takiego rozwoju wypadków?

Hmmm.. Tak sobie pomyślałam: zadebiutowałam w 2011 r. wydając aż trzy powieści w ciągu roku, z których każda sprzedawała się i do tej pory sprzedaje bardzo dobrze... Po cichu uznałam, że mam szansę... i na szczęście jury było tego samego zdania! Chyba zasłużyłam na tę nagrodę. Ogromną radość przyniosło  mi też wyróżnienie przyznane przez Czytelniczki.

 

 

 

 

Ten uśmiech mówi wszystko!

Rysia z urokiem miota się po scenie przepięknego siedleckiego teatru, uhonorowana, szczęśliwa i dumna.

 

 

 

 

Odbierałaś nagrodę w zacnym gronie doświadczonych pisarek.

Festiwal był chyba najważniejszym wydarzeniem literackim mojego życia!Dzięki niemu zdobyłam cudowne i wspaniałe przyjaciółki,na dodatek z tego samego środowiska. Podobno tak się dziać nie może, żeby kobiety nie pokłóciły się i nie zazdrościły sobie do wypęku, a tu proszę... Mamy Rzeczliteracką Babską. Może zazdrościmy sobie troszkę, ale z taktem i humorem. To tylko umacnia naszą przyjaźń, wspieramy się, jesteśmy razem i tworzymy nowe perspektywy.

Co robić, aby sukces nie przewracał życia do góry nogami?

Uwierzyć, że ten rzekomy sukces nie jest wcale sukcesem, a czymś normalnym. Sprzedają się moje książki? To dobrze, no przecież miały się sprzedawać. Ale przecież inne książki też się sprzedają i to o wiele lepiej niż te moje. Więc gdzie niby ten sukces? O sukcesie pomyślę, gdy drzwiami i oknami będą do mojego wydawnictwa walić producenci, z prośbą o prawa do filmu lub serialu. Wolę serial, choć pewna moje koleżanka nie zgodziłaby się ze mną.

Rysiu, dziesiątki tysięcy sprzedanych książek to marzenie każdego pisarza!

Jeśli moje życie nie przewróciło się do góry nogami to jedynie dzięki temu, że jesteśmy jako to „babstwo razem”. Tak ładnie określiła to Ania Fryczkowska. Przewrotem w moim życiu jest może to, że dzieje się w nim  teraz po stokroć więcej, niż kiedykolwiek i naprawdę mam trzysta razy mniej czasu, niż przed przejściem na emeryturę. Nie mam czasu zasiadać na tronie

 

 

 

A tu jednak chwila na tronie:) .

Tron z biblioteki w Siedlcach, gdzie wspólnie z Lucyną Olejniczak wygłaszała porady „Jak pisać bestsellery na emeryturze”.

 

 

 

 

 

Przeglądałam życiorysy poczytnych pisarek. Imponujące bywają! Przekrój zawodów i zajęć wykonywanych zadziwia: bywały salowymi, handlowcami, hotelarzami, laborantkami, urzędnikami, nauczycielami. Na tym tle twój zawód zaskakuje - prawo bankowe. Gdzie tu miejsce na te emocje, jakie potrafisz wywołać u ludzi swoimi powieściami? Nie czułaś się wtedy... nie na swoim miejscu?

Żeby to tylko było bankowe! Zajmowałam się prawem dewizowym, pracując, między innymi, nad zasadami funkcjonowania kantorów walutowych w Polsce. Jeździłam nawet z wykładami o przepisach dewizowych, które swego czasu były diabelnie trudne. I tu cię zaskoczę: moim pierwszym „dziełem literackim” (nie samodzielnym, bo napisanym przez 5 osób) był ten oto tomik, wydany przez Wydawnictwo „Twigger” w 2000 r.

 

 

 

Podobno założyłaś sobie, że będziesz pisać zawsze z happy endem...

Tak, chcę pisać książki, niosące w sobie optymizm. Stwierdziłam, że okropności i szarzyzny życia codziennego mam dość wokół siebie:  na ulicach, w gazetach, w telewizji. Wszędzie! Wiem, oczywiście, że w życiu znaleźć można więcej negatywów niż pozytywów, lecz o tych rzeczach niech piszą ci, którzy muszą. Ja nie muszę, bo ja już to wszystko przeżyłam z wyjątkiem gwałtu i wykorzystywania seksualnego, na szczęście. Przeżyłam, znam, i … starczy. Chcę zapomnieć. Teraz życzę sobie usiąść z książką w ręku i się odprężyć. Spędzić miło czas. Poczuć zapach sosnowych igieł i usłyszeć szum fal w jeziorze.

...Tak po prostu? A jak ktoś powie, że banalnie?

Banał? Trudno! Ja to kocham, a co najważniejsze, kochają to też moi czytelnicy, bo przecież kupują… Jeśli nawet w moich książkach jest śmierć, wojna, okupacja, Powstanie Warszawskie, popowstańcze obozy jenieckie, trudy lat powojennych to i tak nie może tam zabraknąć optymizmu, a koniec powinien wywołać przynajmniej lekki uśmiech.I  chyba dlatego moi czytelnicy, czy to w kontaktach w sieci, czy na spotkaniach autorskich, ciągle proszą mnie o dalsze losy bohaterów z Sosnówki, o ciąg dalszy Przygód pani Eustaszyny i jej przyjaciółki, Oleńki, o dalszą opowieść o rodzinie Ewy Brzozowskiej z Domku nad morzem. A teraz – proszą o Pokolenie z Kruczej, co wydaje mi się nawet niezłym pomysłem.

Jednak teraz pracuję nad czymś innym. To będzie niespodzianka…

Co ci daje poczucie szczęścia?

„Okresowe rozliczenia sprzedaży”, przysyłane przez Wydawnictwo.

...No wiesz:)... Materialistka!

Co ty, żartuję, oczywiście... Myślę, że takie ludzkie okresy szczęścia chyba już za mną...Dzisiaj szczęście to mokry psi nos, mruczenie kota, i to, że wszyscy zdrowi. Może jeszcze spotkania z kochanymi przyjaciółkami z Rzeczliterackiej Babskiej?... Aaaa i jeszcze zwycięstwa Justyny Kowalczyk! Dawniej był Adaś Małysz, teraz skoki narciarskie to już nie to.

Czy masz w ciągu dnia "magiczną chwilę"? Chodzi o moment który najbardziej lubisz. Przy kawie? Biurku? O poranku? Nocą?

Najbardziej lubię chwilę, gdy „ogarnę” już wokół siebie wszystko na tyle, że mogę usiąść przy komputerze, z kubkiem kawy (ciemnozielonym, z logo pewnej marki kawy, kocham ten kubek, a ponieważ personifikuję przedmioty, gdyby mi się, nie daj Boże, zbił, miałabym ciężkie zmartwienie). Zaczynam oczywiście od Facebooka, tak, jestem uzależniona, jak wiele osób, ale może to też i dlatego, że witam się w ten sposób ze swoimi przyjaciółkami. Potem włączam sobie na podsłuchu jakiś koncert, najczęściej fortepianowy, na youtube i otwieram plik z pisaną aktualnie książką.

Nie jest to o poranku, a do nocy „chwila” ta często się przeciąga.

Masz w sobie naturalną ciekawość ludzi. To chyba dobra cecha dla pisarza...

Myślę, że taka cecha „wyrabia się” w człowieku z wiekiem. Gdy jest się młodym, wie się przecież wszystko. Ilość tej „wiedzy” maleje z każdym przeżytym rokiem i wreszcie stwierdzamy, że tak naprawdę bardzo mało wiemy o świecie. Ruszamy więc w ten świat, aby poznawać go od nowa. Rzecz tylko w tym, że nie każdemu się chce.Mnie się chce.

Stworzyłaś kiedyś bohatera którego nie udało ci się polubić? A może któryś wymknął ci spod kontroli?

 Mój problem to raczej bohaterowie, których  wszyscy lubią. Nawet, gdy zaczynam opisywać jakiegoś podłego typa, on nabroi, nabroi… a potem się resocjalizuje. Widocznie tych „od nielubienia” miałam po brzegi w realnym życiu. Teraz robię sobie swoistą terapię.

A wymknął mi się spod kontroli mój Dyzio. Dionizy Bartczak z obu „Sosnówek”. W założeniu miał być on, i pani Irenka, tylko postacią epizodyczną, dodającą książce nieco lokalnego kolorytu. A tu tymczasem ta para wyrosła mi prawie na głównych bohaterów i właściwie dla nich musiałam dopisać drugą część „Sosnowego dziedzictwa” („Pensjonat Sosnówka”).Dyzia kochają, KOCHAJĄ po prostu, wszystkie moje czytelniczki. Dyzia i suczkę Szyszkę.

Jesteś pożeraczem książek. Nie przeszkadza to w pisaniu własnych?

Oczywiście, że przeszkadza, ale jakoś sobie radzę. Jednym okiem pisze, drugim okiem czytam. Dlatego też pewnie w przyszłym roku czeka mnie operacja obu oczu. Na szczęście mam świetnego okulistę.

W tej chwili ilość książek oczekujących na przeczytanie wskazuje, iż absolutnie potrzebuję drugiego  życia, żeby zdążyć przeczytać to wszystko.

 

O co najczęściej pytają czytelnicy? Co chcą wiedzieć o Marii Ulatowskiej?

Jak to ludzie, chcą wiedzieć wiele. Ale ja na niektóre pytania nie odpowiadam. Nie mówię nic o rodzinie, moi najbliżsi prosili o prywatność i ja to szanuję.Pytają, co czytam, jakich pisarzy lubię, jak piszę, co piszę, no takie tam, jak wszędzie.

A jaka jest Maria Ulatowska? Pogodna? Nerwowa? Ufna? Podejrzliwa?

 Pogodna – czasami. Ufna – za często. Podejrzliwa – niestety, wcale. Nerwowa – o, tak, wrrrr, często, często. Ogólnie – raczej miła niż niemiła. Zdyscyplinowana. Punktualna. Odpowiedzialna. (Te trzy ostatnie aż do przesady, co bardzo utrudnia mi kontakty z ludźmi). Słowem - do rany przyłóż.

Twoja najnowsza książka to „Kamienica przy Kruczej”. Czy ta książka jest dla ciebie ważniejsza niż inne? Na pewno jest najdojrzalsza literacko, to sztuka pokazać tak wiele losów i żeby wszystkie chwytały za serce.

Tak, „Krucza…” to dla mnie książka szczególna. Po pierwsze: oparta na wspomnieniach członków mojej rodziny, po drugie: najmocniej się przy niej napracowałam Pisałam przecież o czasach, których albo nie znam, albo nie pamiętam. Mam wrażenie – i odbieram takie głosy – że w tej książce jeszcze jest za mało tekstu, że powinna być obszerniejsza, rozbudowana. Może tak, teraz jestem skłonna zgodzić się z tym. Myślę nad kontynuacją, ale na razie bardzo luźno. Na razie jest moją książką najukochańszą.

 

Kamienica przy Kruczej 46 pojawiła się w wątku powstańczym „Sosnowego dziedzictwa”, pierwszej książki. Miałaś już w tedy w planach opisanie losów jej mieszkańców?

Nie, wcale o tym nie myślałam! Jeden z czytelników, Pan Kazimierz, zadał sobie trud, żeby mnie odnaleźć i powiedzieć, że mieszkał w tym domu. Jego wspomnienia były tak inspirujące, że zakiełkował we mnie pomysł, żeby opisać losy kilku mieszkańców jednej kamienicy. Na dodatek mój cioteczny brat przywiózł mi z Ameryki rodzinne listy. Miałam mnóstwo materiału. Wykonałam mrówczą pracę, poczytałam nieco (najwięcej dała mi lektura książek profesora Bartoszewskiego), pogrzebałam w internecie. I tak urodziła się ta książka.

 

Promocja "Kamienicy przy Kruczej" odbyła się  nietypowo,

bo... podczas przejażdżki tramwajem po Warszawie.

Podróż zakończyła się przy Kruczej. Pan z bukietem kwiatów, to właśnie Pan z Kruczej.

 

 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież