Lucyna Olejniczak – kobieta, o której wiemy za mało.

Zapraszamy do lektury wywiadu z Lucyną Olejniczak,

która opowie o życiu pełnym przygód i pasji,

a także o swojej najnowszej książce "Jestem blisko".

Do zwierzeń nakłoniła pisarkę inna znana i lubiana pisarka, Maria Ulatowska.

 

Lucyna Olejniczak – kobieta, o której  wiemy za mało.

 

Była: laborantką medyczną (ostatnie miejsce pracy to Katedra Farmakologii UJ).

Jest: emerytką, ale nie próżnującą. Pisze książki. W przerwach, gdy nie podróżuje po świecie,     a może nawet równolegle.

 

Porozmawiajmy trochę o Tobie, Lucynko – a właściwie: Lucy, bo tak przecież zwracają się do Ciebie twoi bliscy.

- Tak, Lucy. Prawdę mówiąc, mało kto zwraca się do mnie moim właściwym imieniem Lucyna. A jeśli już, to wiem, że musi być na mnie zły… Lucyna brzmi bardzo oficjalnie. W rodzinie i wśród bliskich znajomych występuję więc jako Lucy, Lucek, Lucysia, Lusinda, albo Lusinia ( to ostatnie wymyślone przez moją znajomą pisarkę francuską, dla której wymówienie twardego Lucyna było zbyt trudne). A nawet jako Stefcia. Takie imię nadał mi kiedyś sympatyczny kolega i tak mnie nazywa do dziś.

Fot.: Ryszard Dziedzic

 

 

Czym są dla Ciebie podróże? Czy „nosi Cię” po świecie, bo to kochasz, czy w różne strony świata rzucał Cię po prostu los? A może prozaicznie jeździłaś „za chlebem”, jak sienkiewiczowski Wawrzon? 

- I to i to, nosi mnie, bo to kocham i ponieważ rzuca mnie los. A ja temu losowi pomagam, podejmując szybkie decyzje i korzystając z nadarzających się okazji.  Decyzję o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych podjęłam w ciągu kilku dni, w przypadku wyjazdu do Francji, kilka lat później, wystarczyła mi godzina. O możliwości pracy w Paryżu dowiedziałam się od znajomej, kiedy czekałyśmy razem na przystanku autobusowym, w drodze do szpitala, w którym razem pracowałyśmy. Zanim dojechałyśmy na miejsce, byłam już zdecydowana. I w jednym, i w drugim przypadku do wyjazdu zmusiło mnie życie,, ale nie mam tego losowi za złe. Wręcz przeciwnie, dzięki

tym wyjazdom po powrocie ze Stanów powstała „Opiekunka czyli Ameryka widziana z fotela”, która ukaże się lada chwila, a po Francji „Dagerotyp. Tajemnica Chopina”. Nie wspominając już o tym, ile zwiedziłam ciekawych miejsc i ile nawiązałam trwających do dziś przyjaźni. Dzięki poznanym  wspaniałym ludziom mogłam później spędzić tydzień na Hawajach, wakacje na francuskiej wyspie Yeu, w Cannes i Monte Carlo oraz polecieć do Irlandii. Przy mojej pensji laborantki, a potem przy „budżetowej” emeryturze byłoby to  niemożliwe.

Podróże mają wpływ na tematykę moich książek, pierwsze wyjazdy były „za chlebem”, później jeździłam już dla przyjemności. Po wakacjach w Tunezji powstało opowiadanie z lekkim dreszczykiem, po odwiedzinach brata na Sycylii reportaż o misji katolickiej w Palermo, który ukazał się w krakowskim Dzienniku Polskim. A po wizycie w Irlandii, dokąd poleciałam na zaproszenie mieszkającej tam córki mojej kuzynki, powieść „Jestem blisko” (Prószyński i S-ka ). Irlandia oczarowała mnie swoją tajemniczością, celtyckimi pozostałościami i mitami na tyle, że postanowiłam wysłać tam swoich bohaterów, Lucynę i Tadeusza. Pisząc „Jestem blisko” bawiłam się świetnie i mam nadzieję, że podobnie bawić się będą moi czytelnicy.

Niedawno spędziłam dwa miesiące w XVII-wiecznym francuskim klasztorze, przerobionym na dom mieszkalny, z zaprzyjaźnioną, ekscentryczną 86-letnią francuską arystokratką  i też pisarką, autorką popularnych powieści historycznych i sztuk teatralnych.

Tylko my dwie, w starym opactwie, za wysokim kamiennym murem, otoczonym polami i pastwiskami, zupełnie na uboczu. Pani Marguerite Castillon du Perron pisała tam swoje pamiętniki, a ja dotrzymywałam jej towarzystwa i dbałam, żeby nikt  nie przeszkadzał. Zakupy robiłyśmy same raz w tygodniu, gotowałyśmy na zmianę. Kiedy ona zajmowała się swoją pracą, ja czytałam, pisałam i korzystałam z zasobów ogromnej prywatnej biblioteki. Wieczorami zaś, podczas kolacji Madame opowiadała mi historie ze swojego długiego i niezwykle ciekawego życia. Przepiękne wnętrza, srebra rodowe i takaż sama porcelana, niemal dworska etykieta, zabawne dziwactwa starszej pani. Nigdy nie zapomnę wizyt zubożałych francuskich  arystokratów i arystokratek w zniszczonych przez mole garniturach, niemodnych, spranych i pocerowanych sukienkach, ale noszonych z niebywałą godnością.  Patrzyli  z góry na „plebs” – z tego powinna powstać kiedyś książka. Jeszcze nie mam na nią pomysłu, ale, kto wie, może kiedyś…


 

Pierwsza książka powstała w 2007 r. Powstała, czy została wydana? Co sprawiło, że postanowiłaś napisać książkę? Czy od razu znalazłaś wydawcę? Zanim odpowiesz, zaznaczę tylko (żeby Cię odciążyć), iż Lucyna Olejniczak jest (od urodzenia? – od kiedy? – z wyboru, czy z „woli losu”? krakowianką). Nic więc dziwnego, że akcja pierwszej książki toczy się w Krakowie. A że nie tylko we współczesnym, lecz i w XIX-wiecznym – tym lepiej dla czytelników.

- Tak, jestem krakowianką z dziada pradziada. To właśnie historia mojego pradziada, krakowskiego strażaka z 1900 roku zainspirowała mnie do napisania tej powieści. Znalazłam w gazecie notatkę sprzed stu lat, w której mowa była o wypadku wozu strażackiego pędzącego do pożaru. Ucierpiał tam mój pradziadek, wymieniony z imienia i nazwiska. Postanowiłam pobawić się tą historią i tak powstał „Wypadek na ulicy Starowiślnej”. Właściwie długo nie szukałam wydawcy, dość szybko zainteresowała się nią Replika i kilka miesięcy później książka ukazała się na rynku. Kocham Kraków, więc pisanie „Wypadku” sprawiało mi ogromną przyjemność. Zwłaszcza wyszukiwanie informacji w archiwach i w „Czasie” z 1900 roku, najpopularniejszej  wówczas gazecie  krakowskiej. Książka spodobała się czytelnikom i w tym roku Replika ją wznowiła w pięknej nowej szacie graficznej.

 

Następnie, w roku 2010 wyszła twoja kolejna książka: „Dagerotyp. Tajemnica Chopina”.

 To, w największym skrócie, powieściowa historia romansu młodziutkiej paryskiej malarki, Marie, z tajemniczym muzykiem. Każesz nam, Lucyno, wierzyć, że tym muzykiem może być Fryderyk Chopin. Ale czy to rzeczywiście on? Podobało mi się, że do końca nie poznajemy odpowiedzi na to pytanie, każdy może sobie sam dopisać swoje zakończenie.

Co spowodowało, że napisałaś właśnie taką książkę? Muzyka Chopina – czy uroki Szampanii? Szampanii, w której byłaś, bo…? Czy Francja to dla Ciebie jedynie Szampania, czy opowiesz nam coś jeszcze?

- „Dagerotyp” był właściwie pretekstem do opowiedzenia o młodym Chopinie w Paryżu. Zachwyciłam się tym utalentowanym i „normalnym” młodym człowiekiem, chciałam, żeby inni też poznali takiego „odbrązowionego” Chopina. Przeczytałam niemal jego wszystkie dostępne w języku polskim biografie, wspomnienia przyjaciół i rodziny oraz listy. Zwłaszcza z listów wyłania się  obraz dowcipnego, młodego człowieka, lubiącego się napić i bawić w towarzystwie przyjaciół. Trwoniącego pieniądze i siedzącego wiecznie w kieszeni ojca. A w końcu romansującego kawalera. Dlatego też przypisałam mu romans z młodą malarką. Ten okres w życiu Chopina nie jest zbyt dobrze i dokładnie udokumentowany, więc taki romans mógł mieć miejsce. Wykorzystałam więc to „mógł”.

Szampania dlatego, że znajduje się  tam posiadłość, rodzaj zamku, moich francuskich przyjaciół. Spędziłam w niej sporo czasu i bardzo chciałam to miejsce opisać, ale długo nie miałam pretekstu. Aż do pomysłu z „Dagerotypem”, kiedy to postanowiłam umieścić w tym miejscu  Marie, domniemaną kochankę Chopina.

Francja, to dla mnie nie tylko Szampania, przy okazji swoich pobytów we Francji poznałam wiele miejsc i  mogłabym opowiadać o nich bez końca…

 

Rok 2012 był dla Ciebie rokiem obfitości wydawniczej. Twoja najnowsza książka „Jestem blisko” ukazała się pod koniec roku 2012.

Może nareszcie skończą się Twoje niemiłe doświadczenia wydawnicze. Jak trafiłaś do Wydawnictwa Prószyński i S-ka?

- Tak się do tej pory składało, że każdą powieść wydawałam w innym wydawnictwie. Nie ukrywam, że chciałam się już w końcu „ustatkować”. Pecha miałam tylko z wydawcą „Dagerotypu”, który w trzy miesiące od publikacji książki zlikwidował wydawnictwo i wszelki słuch po nim zaginął. Książka gdzieś tam jeszcze krąży po księgarniach, ale ja dowiaduję się o tym tylko przypadkiem.

Do wydawnictwa Prószyński i S-ka trafiłam dzięki agencji literackiej mojej przyjaciółki, Manuli Kalickiej. To ona wysłała tam propozycję, która dość szybko została przyjęta.  W ten oto sposób od października powieść „Jestem blisko” jest już na rynku. 

 

 

Prawie jednocześnie Wydawnictwo Replika wznowiło „Wypadek na ulicy Starowiślnej”. Co się stało, że zdecydowano się na drugie wydanie? Takie wznowienia zdarzają się dość rzadko. Może to znak, że zaczynasz być bestsellerową pisarką i nareszcie dotarło to do wydawców?

- „Wypadek na ulicy Starowiślnej” wznowiono we wrześniu. Miło mi, że Replika zechciała go wydać ponownie i nie zastanawiam się, dlaczego. Może dlatego, że w „Jestem blisko” występują ci sami bohaterowie co w „Wypadku”? Niezbadane są decyzje wydawców.

 

 

Na dodatek Wydawnictwo Czarno na Białym przyjęło twoją kolejną książkę : „Opiekunka czyli Ameryka widziana z fotela”. Miała ukazać się pod koniec roku, ale – lekki poślizg – wyjdzie najprawdopodobniej w styczniu 2013 r.

Lucy – opowiesz nam o tej książce? Czy to prawda, iż właśnie ta powieść urodziła się jako Twoje pierwsze literackie dziecko?

- To prawda, „Opiekunka” jest moim pierwszym i ukochanym dzieckiem. Napisałam ją kilkanaście lat temu, po powrocie ze Stanów, ale dopiero teraz ukaże się drukiem.

Wydawnictwo Czarno na Białym zainteresowało się historią i dzięki świetnej redakcji powstała nowa, świetna wersja „Opiekunki”. Książka ma śliczną, ciepłą okładkę, jest dopracowana, po prostu wypieszczona. Jestem z niej naprawdę zadowolona i bez kompleksów mogę się nią pochwalić.

 

A skoro już o dzieciach mowa – to dzieci Lucy także są utalentowane. Pochwalisz się?

- Magda (Magdalena Olejniczak) robi świetne zdjęcia i jest moim „nadwornym” fotografem. Ma do tego prawdziwy talent. Na co dzień pracuje w marketingu w jednej z krakowskich drukarni. Jest wulkanem, energii. Potrafi tez pisać, co już nieraz udowodniła, ale na razie brakuje jej czasu i chyba chęci. Możliwe, że tak jak ja, poczeka z  pisaniem do emerytury, ale chciałabym by zabrała się za to szybciej…

Natomiast syn, Tomek (Jewgienij to jego pseudonim – Jewgienij T.Olejniczak) jest już rozpoznawalnym pisarzem. Ma na koncie kilkanaście publikacji w czasopismach s-f, powieść „Archipelag Khuruna” (Fabryka Słów), zbiór opowiadań „ Noc szarańczy” (Fabryka Słów) oraz  udział w kilku antologiach. Jedno z jego opowiadań, „Księga Besławii”,  było nominowane do prestiżowej nagrody im. J. Zajdla. Jest też stałym współpracownikiem czasopisma „Czwarty Wymiar”. I moim pierwszym redaktorem i krytykiem.

 

Na dziś koniec opowieści o naszej Lucy, kobiecie o wielu twarzach.

Z niecierpliwością czekamy na Jej następne książki,

następne podróże, następne przygody.

Lucynko, dziękuję za rozmowę.

Rysia Ulatowska

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież