"Bluszcz prowincjonalny" Renata Kosin (Replika)

Jaka jest najnowsza powieść Renaty Kosin? Bardzo podlaska, kobieca, prowincjonalna, kwitnąca, rękodzielnicza, bluszczowa i piwoniowa. Bujany, bo tam dzieje się akcja „Bluszczu prowincjonalnego”, są miastem piwonii i właśnie te piękne kwiaty na Podlasiu nazywane są bujanami, a co roku obchodzi się tam święto piwonii.

Annę Radecką, główną bohaterkę, spotykamy w chwili, gdy dopada ją kryzys, choć może kryzys to zbyt duże słowo, ale na pewno kobieta ma problemy. Jej świat legł w gruzach. Właśnie dowiedziała się, że ukochany mąż – Piotr miał kochankę. Z pozoru jakże banalna i życiowa sytuacja. Jednak niech to nie zmyli czytelnika, gdyż zapewniam, że autorka zaserwowała nam niezwykłe zaskoczenie.

Ale wróćmy do Anny. Nie potrafiła poradzić sobie z problemami, z którymi przyszło jej stanąć oko w oko. Była jak tytułowy bluszcz, który stracił swoją podpórkę. Co więc zrobiła? Spakowała rzeczy, zabrała ze sobą dzieci i wróciła do rodzinnego miasta na Podlasie. I właśnie ten region został opisany przez autorkę, ze wszystkimi mniej lub bardziej pochlebnymi walorami.

Bujany – mała podlaska miejscowość, gdzie wychowała się bohaterka, została przez pisarkę niezwykle plastycznie przedstawiona. Tak realnie, że aż chce się tam pojechać i na własnej skórze przekonać o gościnności tamtejszych mieszkańców. Jednak z żalem donoszę, że owe miasteczko, jest od początku do końca kreacją literacką i nie spotkamy go na mapach Polski. Naprawdę szkoda, gdyż czytając czujemy aromat podlaskich potraw, od których ślinianki zaczynają intensywniej pracować, chłoniemy zapachy kwitnących pelargonii, piwonii i lobelii oraz widzimy prowincję, która wcale nie jest wyidealizowana, a wręcz przeciwnie. Czytamy o problemach znanych z naszej codzienności i z naszego podwórka, a autorka, na kartach powieści, podjęła próbę zaprezentowania trudnych zagadnień.

Przede wszystkim udowodniła, że nie zawsze otaczająca nas rzeczywistość jest taka, jaką wydaje się być. Nie możemy oceniać po okładce, a to co widzimy wcale nie musi być tym, co postrzega nasze oko: „Nie należy tak pochopnie oceniać kogokolwiek, a ja niestety zrobiłam to już kolejny raz.”[1] – przyznaje się Anna. Myślę, że warto zwrócić na to uwagę, czytając tę lekturę, gdyż niejednokrotnie, podobnie jak bohaterka, oceniamy pewne rzeczy po wyglądzie.

Zarówno w „Bluszczu prowincjonalnym”, jak i w debiutanckiej powieści Renaty Kosin („Mimo wszystko Wiktoria”) autorka pokazuje, że kobieta, mimo fizycznej delikatności, jest niezwykle silna. Potrafi kryzys przekuć w swój sukces. Oczywiście nie od razu i nie natychmiast, bo to byłoby mało realne. Czyni to stopniowo, gubiąc się po drodze lub nawet cofając.

„Bluszcz prowincjonalny” to lektura o kobietach, dla kobiet i chyba raczej nie potrafiłabym wyobrazić sobie mężczyzny czytającego tę książkę. Choć mam nadzieję, że niejeden przedstawiciel płci przeciwnej oczaruje się wykreowanym światem przez Renatę Kosin.

Powieść zdecydowanie zasługuje na miano powieści obyczajowej, takiej, która po odłożeniu na półkę biblioteki pozostaje na długo w pamięci czytelnika. Przepiękna „bluszczowa” okładka oraz przewijające się w środku książki motywy liści bluszczu, dodają spójności utworowi.



[1] Renata Kosin, „Bluszcz prowincjonalny”, Wydawnictwo Replika, strona 253.

Komentarze  

 
0 #1 Marta 2013-01-09 10:31
Zapraszam na Podlasie, poczujecie sie jak w serialu "Blondynka" i w serii "U pana Boga za..."
Cytować
 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież