Wywiad z Katarzyną Enerlich
- Szczegóły
- Kategoria: Wywiady
- Utworzono: wtorek, 29, styczeń 2013 20:03
„W moim krwiobiegu płynie prusko – niemiecka krew.”
Zapraszam Państwa do lektury wywiadu z panią Katarzyną Enerlich – autorką, między innymi takich książek, jak: „Prowincja pełna marzeń” , „Oplątani Mazurami” i „Czarodziejka Jezior”.
Jest Pani autorką kilku bestselerowych powieści. Skąd Pani czerpie inspiracje do swoich książek?
Najczęściej inspiruje mnie życie. To ono pisze najpiękniejsze i najbardziej zaskakujące scenariusze. Bez tegoż życia nigdy nie poznałabym historii pewnego przepełnionego nienawiścią i klątwą domu, zakazanej miłości Żydówki z księdzem, ślubu pośmiertnego, który zawarła pewna kobieta z zabitym na wojnie mężczyzną, uciekających z Prus Wschodnich dawnych mieszkańców, którzy spóźnili się na Gustolffa (statek, zniszczony przez rosyjską torpedę. W tej katastrofie w 1945 roku zginęło więcej ludzi niż na Titanicu!) albo cudem ocaleli w bombardowaniu Zalewu Wiślanego i wielu innych, które stały się kanwą do moich powieści. Bez tego podsłuchiwanego lub podsyłanego w listach życia niczego by nie napisała. Nie lubię tworzyć fikcji… tą mogę jedynie przeplatać opowieść o czymś, co zdarzyło się naprawdę.
Czy spodziewała się Pani , że pierwsza Pani powieść „Prowincja pełna marzeń” odniesie sukces?
Pewnie, że się nie spodziewałam. Sukcesem było to, że udało mi się w ogóle wydać książkę w Wydawnictwie MG. Że ktoś chciał to wydrukować, zainwestował pieniądze. Tym kimś była Dorota Malinowska – Grupińska, która odmieniła całkiem moje życie. To było spełnienie marzeń! A potem.. Sprzedaż Prowincji… zaskoczyła mnie samą. Pamiętam, że były to jakieś zadziwiające wyniki, i to w dobie publicznych sondaży, według których więcej wypijamy spirytusu niż czytamy książek. Wciąż nie rozumiem tych wyników, ale myślę, że może my, Czytelnicy, za kogoś tam czytamy, a ktoś za nas wypija pracowicie ten spirytus? Wszak jakiś porządek we wszechświecie musi być…
Nad czym Pani aktualnie pracuje?
Obecnie zastanawiam się, o czym napiszę następną powieść. Coś tam do mnie trafia, ale jeszcze się tym nie zarażam - jak katarem. Myślę, że szybko jednak połknę jakiegoś bakcyla do następnej książki. Czekam na historię. Poza tym odpoczywam, planuję trasy na spotkania z Czytelnikami, których w przyszłym roku będę miała naprawdę bardzo wiele, i to w całej Polsce. Na szczęście lubię podróże, więc wyruszam w nie chętnie, nawet na całe tygodnie. Bez żalu zostawiam dom, bo wiem, że zawsze mam dokąd wrócić. Ta świadomość jest konieczna – mieć dokąd wracać. Publikuję też w prasie, więc taki cotygodniowy reżim pisania przydaje się w tym czasie od jednej książki do drugiej. No i gotuję, czytam, słucham muzyki, ćwiczę jogę. Zwykła codzienności, która wciąga człowieka po wrąbki duszy…
Do której z książek Pani autorstwa ma Pani największy sentyment?
Zawsze do najnowszej, bo ja jestem złą matką i najbardziej kocham najmłodsze dziecko. W tym wypadku jest to „Studnia bez dnia”. Ale pewnie wkrótce się to zmieni i Studnia zostanie zdetronizowana.
Jaką rolę odgrywają Mazury w Pani twórczości?
Jestem stąd. W moim krwiobiegu płynie prusko – niemiecka krew. Nie mogę więc milczeć o Mazurach, skoro są one w najbardziej oddalonych zakamarkach mnie samej. Wierzę w pamięć genów. Poza tym historie, o które się tu potykam, wołają o ocalenie. Coraz mniej ich, bo bohaterowie odchodzą, na szczęście coraz więcej tych, którzy je ocalają. I to jest piękne. Dzięki temu tamte Mazury „nie wszystek umrą”, parafrazując Horacego.
Jakie rady dałaby Pani osobom marzącym o karierze pisarskiej?
Czytać innych autorów. Tylko tyle i aż tyle. Nie bać się nasiąkania innym stylem, warsztatem, myślami. To piękne jest, gdy działamy na zasadzie naczyń połączonych. Gdyby wszyscy mieli cztery jabłka, gdyby wszyscy pisali doskonale… nikt nikomu nie byłby potrzebny. A w tej sytuacji wszyscyśmy sobie potrzebni: czytelnicy, autorzy, muzycy, słuchacze, szewcy i nosiciele butów.
Czytanie innych jest podstawą. A potem, gdy się już zostanie pisarzem, to i tak terminuje się u innych pisarzy. Cztery godziny pisania i tyleż godzin czytania – to cała tajemnica. W międzyczasie można wypić kawę, ugotować rosół i wypielić marchewkę. Życie jest takie zajmujące!
Kogo ze współczesnych polskich autorów Pani ceni i dlaczego?
Zawsze czytam Manuelę Gretkowską, Beatę Pawlikowską, Romę Ligocką i Olgę Tokarczuk. Z wielkiej przyjaźni – Małgosię Kalicińską! Nie wyobrażam sobie, że nie mam jej w moim życiu! Czytam też książki innych zaprzyjaźnionych lub „zakolegowanych” pisarek i pisarzy. Poezja – też ma ważne miejsce. Ewa Lipska, Halina Poświatowska, nasza cudownie uśmiechnięta Wisława… Tadeusz Różewicz, Zbigniew Herbert. A inne… czytam to, co życie przynosi, co wpadnie w ręce za sprawą wieści w wirtualnej przestrzeni, zaprzyjaźnionych pisarzy lub dbających o moje oczytanie przyjaciół: Basi, Irenki, Ani, Grzesia, Jarka… i kilku innych, ale raczej nie to, co pokaże księgarniana topka. Tam często są biografie, a ja za nimi nie przepadam, bo nie lubię podglądać cudzego życia. No, oczywiście, są wyjątki, bo czasem ktoś po prostu inspiruje, jak Anna Achmatowa, Kalina Jędrusik, Agnieszka Osiecka czy Juliusz Słowacki. Czytam polskich autorów, słucham polskiej muzyki, używam polskich kosmetyków, noszę polskie ubrania, tylko auto mam francuskie. Między Polską a Francją ostatecznie nie jest jakaś duża odległość, a biorąc pod uwagę francuskie epizody polskich twórców… czuję się usprawiedliwiona.
A na koniec przewrotne pytanie: Dlaczego warto czytać Polskich autorów?
Bo piszą w ojczystym języku. Nie ma tu tłumacza, który ingeruje w dzieło i wówczas nie jest już ono czysto autorskie, tylko lekko przerobione według jego myśli i interpretacji, czyli z udziałem osoby trzeciej. Jawi się mi więc tłumacz jako świadek moich bezpośrednich relacji z autorem, a niekoniecznie lubię świadków intymnych sytuacji, do których zaliczam czytanie książek. Co nie znaczy, że całkiem nie czytam literatury obcojęzycznej, bo czasem do niej zaglądam. Pani Marysia, moja bibliotekarka, zawsze dziwi się, gdy wypożyczam coś niepolskiego:
- O, pani Kasiu, a dziś nie po polsku?
- Tak się jakoż składa, pani Marysiu.
Te sytuacje są jednak incydentalne. Mikołaj Rej miał rację. Lepiej gęgać po swojemu.
Dziękuję za rozmowę!