„Cztery pory roku Heleny Horn” Wanda Majer-Pietraszak (Novae Res)

 

 

 

Są takie książki, które pozornie opowiadają o „niczym”. Jakiś opis przyrody związany z porą roku, jakiś las, jakaś przyjaźń, jakieś przemyślenia kobiety w średnim wieku, jakaś samotność, jakaś szklaneczka Whisky i szarlotka na kruchym cieście. A jednak często w tych właśnie książkach – tych o „niczym” – odnajdujemy najbogatszą treść. Treść przesyconą prawdami o ludzkim wnętrzu i nastrojowymi pejzażami myślowymi. I tak jest właśnie z Czterema porami roku Heleny Horn Wandy Majer-Pietraszak.

 

Helena Horn jest dojrzałą kobietą, aktorką, żoną i matką. Odgrywa w życiu rozmaite role, nie tylko te na scenie. Kiedy umiera jej mąż, Helena ma wrażenie, że wraz z nim skończyła się pewna epoka. Epoka, w której nie tylko mogła liczyć na opiekę ukochanego mężczyzny, lecz także epoka, w której była doskonałą aktorką, wielką gwiazdą teatru. Helena bowiem nie potrafi już grać. Nie potrafi wykrzesać z siebie ognia, emocji, nie umie stać się kimś innym, żyć cudzym życiem. Kobieta postanawia zatem zerwać ze sceną, sprzedać mieszkanie w stolicy i przenieść się do Milanówka, do willi, którą dawno temu zostawili jej w spadku rodzice. Tam Helena na nowo odkrywa siebie. Rozwija przyjaźń z emerytowaną suflerką – Henryką, zaprasza na zimę do Milanówka swoją koleżankę z lat szkolnych – Martę, miewa sny, w których rozmawia z nieżyjącymi rodzicami (a matka Heleny to kobitka charakterna i twarda, zawsze gotowa postawić córkę do pionu), przede wszystkim zaś coraz bardziej daje się pochłonąć starej-młodej relacji z pewnym mężczyzną, doktorem Tomaszem Zewerem. Tomasz zna panią Horn od dawna i od dawna też ją kocha. A teraz Helena jest wreszcie wolna... Czy Tomasz odważy się powiedzieć kobiecie o swoich uczuciach? Czy Helena będzie potrafiła wyzwolić się ze wspomnień o zmarłym mężu? I jaki wpływ na jej życie wywrze pojawienie się w Milanówku Miry Kowalik – młodej dziewczyny, która skrywa pewien sekret...?       

Cztery pory roku Heleny Horn to powieść, którą należy czytać powoli. Wchłaniać zmysłami, smakować niczym wyborną szarlotkę, wciągać w nozdrza niczym zapach lasu o świcie, oglądać latem, jesienią, zimą i wiosną, gładzić niczym grzbiet ukochanego psa, wsłuchiwać się w nią jak w dobry jazz. Nie nazwałabym Czterech pór powieścią dla każdego. Jest to raczej książka dla czytelników dojrzałych (i nie mam tu na myśli jedynie wieku), nastawionych bardziej na psychologiczne portrety, myślowe mapy, akcję rozegraną w dialogach i sytuacjach z życia wziętych. Narracja prowadzona jest konsekwentnie w czasie teraźniejszym, co stanowi niebywale trudną sztukę i odrobinę zbliża literaturę do innej dziedziny artystycznej, mianowicie – filmu. Taki sposób prowadzenia narracji ociera się bowiem o stylistykę scenariusza filmowego, dokładnie określającego „tu i teraz”, w którym poruszają i funkcjonują bohaterowie. W Czterech porach mamy również pięknie rozpisane role, doskonale zobrazowaną przestrzeń i dobrze zastosowaną technikę montażu. Nic dziwnego – Wanda Majer-Pietraszak jest przecież doświadczoną aktorką, przez której ręce przewinął się niejeden scenariusz. Jedynym minusem tej powieści wydaje się odrobinkę nudnawa ekspozycja. Fragment, w którym Helena tłumaczy dyrektorowi powody swojego odejścia z teatru ciągnie się i ciągnie w nieskończoność. Nie przytaczam tego z czystej złośliwości, a jedynie po to, by czytelnik się tym początkiem nie zraził. By brnął dalej w tę ciekawą, dojrzałą i barwną opowieść.

Cztery pory roku Heleny Horn są jak wyborne ciasto. Dobrze wypieczone, o świetnie wyważonych proporcjach, niezbyt wyrośnięte i nie za słodkie. A co najważniejsze – pozbawione myślowego zakalca, którego tak teraz pełno w tekstach kultury. Powieść Majer-Pietraszak ociera się odrobinkę o klimaty retro, ale w pewien szczególny sposób. Nie chodzi bowiem o osadzenie akcji w niedalekiej przeszłości, a raczej o sposób myślenia ludzi, którzy wkraczali w dorosłość w innych czasach – wtedy, kiedy nie było jeszcze komputerów, tabletów i telefonów komórkowych, kiedy ludzie odwiedzali się bez zapowiedzi i pisali „prawdziwe” listy. I taka właśnie jest Helena Horn. Niby nowoczesna, a jednak zakorzeniona w kulturze dawnych eterycznych heroin. Cztery pory roku Heleny Horn polecam wszystkim tym, którzy pragną choć na chwilę uciec od świateł wielkiego miasta i zaszyć się w leśnym gąszczu, pobyć ze sobą i ze swoimi myślami. I odrobinę zwolnić. Choć na moment.     

 

 

 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież