"Trup z Nottingham" Sasza Hady (Oficynka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 12, listopad 2013 18:18
Przyznaję bez bicia, że Trupa z Nottingham naprawdę nie mogłam się doczekać. Mało tego! Wygłoszę nawet malutką herezję i powiem, że nie mogłam się tej książki doczekać tak samo, jak nie mogę się doczekać kolejnych części Pieśni Lodu i Ognia Martina i najnowszych odcinków brytyjskiego serialu Sherlock. Na szczęście drugiej odsłony przygód Nicka Jonesa i Ruperta Marleya, znanych ze znakomitego Morderstwa na mokradłach, nie trzeba było długo wyglądać. Rok da się przeżyć, jeśli ma się jakieś zajęcie... A czekać było warto. Zdecydowanie!
Nick Jones od czasów Morderstwa na mokradłach odrobinę spoważniał. Oczywiście bez przesady. Nadal jest troszkę beztroski, a kiedy chce się zabawić „po dorosłemu” słyszy w głowie głosy swoich starych ciotek, które usilnie sprowadzają go na dobrą drogę.
Sytuacja jednak nieco się zmieniła. Nick nie jest już samotnym mężczyzną, zajadającym na kolację sardynki z groszkiem i sklejającym w wolnych chwilach modele samolotów. Teraz Nick związał się z kobietą i prawie założył rodzinę. No właśnie, „prawie”... Bo tak do końca to sam jeszcze nie wie, czego chce. Jakby tego było mało, szef Nicka jest wciąż tak zachwycony zdolnościami swojego podwładnego, które niespodziewanie objawiły się przy okazji morderstwa komiwojażera w Little Fenn, że nieustannie namawia go do przyjęcia kolejnych spraw, opuszczenia biurka i porzucenia bezpiecznych papierków. Ale co robić, kiedy Nick zwyczajnie lubi przekładać papierki? Poza tym, jak sam sobie tłumaczy, jest w poważnym związku i chce mieć stabilną pracę, zamiast uganiać się za zbirami. I jeszcze robi mu się słabo na widok zwłok. I tak dalej, i tak dalej... Nick szukałby sobie podobnych wymówek bez końca, gdyby nie jego najlepszy przyjaciel-pisarz, Rupert Marley. A ten po prostu podstępem zwabia Nicka do auta i pod byle pretekstem wywozi do Nottingham, gdzie, tak się składa, ktoś akurat zamordował pewnego wydawcę – faceta dość wrednego, którego absolutnie nikt nie lubił... Nick, chcąc nie chcąc, przenika do redaktorskiego światka i dowiaduje się coraz ciekawszych rzeczy o denacie i otaczających go ludziach, a sprawa z dnia na dzień wydaje się bardziej i bardziej skomplikowana. Mężczyznom w śledztwie pomaga młoda praktykantka z wydawnictwa, śliczna Jenny, która mówi z dziwnym akcentem i ma dość osobliwe hobby. Poza tym wykazuje wyraźną słabość do Nicka, a w Little Fenn czeka przecież Ann...
Mówi się, że druga książka w dorobku pisarza jest zawsze najtrudniejsza, zwłaszcza jeśli zaliczyło się udany debiut i odniosło sukces. A wydane w ubiegłym roku Morderstwo na mokradłach należy uznać za debiut nie tylko udany, ale wręcz znakomity. Wielu czytelnikom przypadła do gustu dwójka nietuzinkowych bohaterów, barwny język, wartka akcja, niebanalne poczucie humoru i specyficzny nastrój, który pozwala się zrelaksować i świetnie bawić, mimo iż gdzieś tam w tle przewija się trup. Sasza Hady posiada niewątpliwie niezwykły narracyjny talent. Potrafi świetnie opowiadać, przez co Morderstwo na mokradłach dosłownie się połyka. Tak też jest w przypadku Trupa z Nottingham. Czy Trup jest lepszy od Morderstwa? Nie. Czy jest gorszy? Również nie. Z moich pokrętnych sentencyj wynikałoby, że poziom obu powieści jest wyrównany. Hm... Niby tak, aczkolwiek chodzi tutaj raczej o szczegóły niż o ogół. Pewne fragmenty są w Trupie dużo słabsze – jak choćby samo wejście. W Morderstwie akcja od pierwszych linijek rusza z kopyta, w najnowszej zaś powieści odrobinę się wlecze, Nick nawija z szefem, idzie na basen z koleżanką z pracy... Nie mniej jednak można to autorce wybaczyć, bowiem bohaterów nie trzeba już czytelnikom przedstawiać. Mimo wszystko brakuje mi tutaj jakiegoś łupnięcia, czegoś mocniejszego, na co, przyznaję, liczyłam. Trup ma jednak również swoje bardzo mocne strony. Mocniejsze nawet niż w Morderstwie. Przede wszystkim sposób prowadzenia narracji, bardziej tym razem zdezintegrowanej i rozpisanej na kilka różnych punktów widzenia, nagłe zwroty akcji, wymiana emocji między bohaterami, żywe, nieprzekombinowane dialogi i smaczki obyczajowe. Zwłaszcza w kreśleniu tych ostatnich Sasza Hady jest prawdziwą mistrzynią. Pójdę nawet o krok dalej i powiem, że moim zdaniem siła obu jej książek nie tkwi w misternie uknutej kryminalnej intrydze, ale właśnie w obyczajowym tle i sieci społecznych relacji. W Trupie z Nottingham chemia między bohaterami staje się chwilami tak gęsta, że można ją kroić nożem. Zwłaszcza na linii Rupert – Nick i Nick – Jenny. Będzie gorąco, a scena na tapczanie z uderzaniem głową o kolano to prawdziwy majstersztyk. Co tu tłumaczyć... Kto czytał, ten wie... A kto przeczyta, ten się dowie. Poza tym te słodkie angielskie lata osiemdziesiąte, kiedy ludzie nie błąkali się po Internecie, a do rąk nie przyrastały im telefony komórkowe! Kiedy wszyscy chodzili na spacery, jeździli na rowerach, czytali książki i rozmawiali z przyjaciółmi! A teraz co? Teraz każdy siedzi na Fejsie... O tempora, o mores!
Był nawet moment, że chciałam się tu i ówdzie przyczepić. Musiałam się dobrze wczytać, ale znalazłam. Jakiś mały gramatyczny feler, jakąś niewielką nieścisłość, jakieś sporadyczne powtórki, brak kilku przecinków i dwa-trzy zdania trącące zaimkozą. Takie nic właściwie, ale złośliwemu człowiekowi przecież wystarczy. I kiedy już rozgrzewałam klawiaturę, żeby sobie to i owo zanotować, przeczytałam fragment wypowiedzi jednej z bohaterek: Tak naprawdę, żeby stać się prawdziwym redaktorem i korektorem, trzeba mieć odpowiedni charakter. To znaczy trzeba być drobiazgowym, czepiającym się wszystkiego, podejrzliwym, małostkowym, przekonanym o swojej wyższości upierdliwym draniem. No i mam pozamiatane! Nie było tematu.
Kiedy recenzowałam Morderstwo na mokradłach, napisałam, że Sasza Hady to pisarka, którą należy bacznie obserwować, bo coś mi mówi, że dopiero się rozkręca. Po lekturze Trupa z Nottingham zdania nie zmieniłam. Hady, mimo krótkiego pisarskiego stażu, wypracowała sobie swój własny, rozpoznawalny, barwy styl, który nie sposób podrobić. Niecierpliwie czekam na jej trzecią powieść o Nicku i Rupercie. A jeśli będzie się ociągała lub nagle stwierdzi, że nie ma ochoty i jedzie odpocząć na Kamczatce, skrzyknę ludzi i urządzimy autorce powtórkę z Misery. Znajdą się chętni...