"Świety od ćpunów" Michał Kotliński (JanKa)

Wszyscy, mimo, że stąpamy po tej samej Ziemi, żyjemy we własnych światach, kreowanych we własnych głowach. Każdy taki świat jak i każdy człowiek jest jedyny, wyjątkowy i niepowtarzalny, choć często wydaje się nam być inaczej, bo dzielimy troski czy lęki z innymi, świetnie rozumiejącymi nas ludźmi. Jednak każdy w swoim świecie skrywa okropieństwa, najgorsze oblicza strachu, zniesmaczenia i ohydę zebraną w ciągu życia wraz z wspomnieniami idyllicznymi, niosącymi błogość i szczęście. Póki zepchnięte są one na granice (pod)świadomości i strzeżone, nasze życie jest prostsze. Kiedy jednak Cerber naszego umysłu spuści je na moment z oczu, wypełzają, zagnieżdżają się na skraju myśli i czekają na dogodny moment, by owładnąć nas całkowicie. A wtedy zaczyna się problem.

 

Często, by go pokonać, uporać się z drastycznymi scenami pisanymi przez życie pospołu z losem, wystarczy je z siebie wyrzucić – czy to jako straszne opowieści przy ognisku, czy to przelać je na papier lub nakręcić horror. Michał Kotliński w „Świętym od ćpunów” dzieli się z nami kilkoma historiami, zdecydowanie niebanalnie opisanymi, choć i rozbrajającymi swą potencjalną autentycznością, gdyż jak czytamy: „(...) siedziały w mojej świadomości i gdybym ich nie spisał, nie byłbym w stanie spokojnie zasnąć. (…) Oto światy z mojego umysłu.”. Roztacza przed nami subiektywną wizję świata, pozwalając nam tym samym porównać swoje przeżycia z kimś nie tyle anonimowym, co tak odległym, że nie stanowiącym zagrożenia dla komfortu psychicznego obnażania zakamarków swojej świadomości przed osobą autentycznie znaną.

Zgłębiając obszary świadomości uzewnętrzniane w tej książce, mimowolnie podążamy też w głąb własnych przemyśleń. Ciężko jest nie przeżywać wraz z bohaterami opisanych sytuacji (nawet jako postronny obserwator), nie znając własnego zdania w pewnych kwestiach, co zmusza nas do sprecyzowania swojego stanowiska wobec kilku problemów życia codziennego, choć często niesłusznie pomijanych jako nie dotyczące nas. Nie chodzi tu tylko o zdanie czytelnika a propos sugerowanych już w tytule świętości czy narkotyków i innych używek. Czasem w życiu przychodzi moment, w którym należy określić własny cel, poznać własne definicje szczęścia, wartości czy niepowodzenia, a ta lektura właśnie takie momenty prowokuje. Nie nachalnie, nie górnolotnie i wyniośle, ale życiowo, z umiarem i bezpiecznie, bo w czysto hipotetycznie dotykających nas sytuacjach.

Zachęcający podmuch ciągnący w wir własnej świadomości i podświadomości, kierujący do zmierzenia się w walce treningowej z własnym życiem i decyzjami, których oby nigdy nie było konieczne podejmować. Polecam zaangażowanym i zaprzyjaźnionym ze wszystkimi poziomami swojej świadomości i gotowym na sprzątnięcie najczarniejszych zakamarków umysłu.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież