"Kamienica przy Kruczej" Maria Ulatowska (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 10, styczeń 2013 19:30
Znana pisarka. Znana nie tylko w kręgu osób piszących lub tych, co pisaniem się interesują. Znana wśród zwykłych czytelników, którzy lubią sięgnąć po dobrą książkę. Znana wśród pasjonatów literatury. W ogóle znana. Do tej pory nie miałam okazji czytać jej książek, aż do dzisiaj. Trafiłam na „Kamienicę przy Kruczej”. Jakie to było spotkanie? I czy pisanie Marii Ulatowskiej jest takie, jakie sobie wymyśliłam?
Kamienica przy Kruczej. Warszawa. II wojna światowa. Wcześniej wszystko było piękne, radosne, spokojne. Nagle wszystko się zmieniło. Rzeczywistość przygniata. Upadają sklepy, losy niektórych ludzi są tragiczne, codzienność jest mordęgą. W tym wszystkim żyją Szymon i Magda, mieszane małżeństwo. Mąż bowiem jest Żydem, a wiadomo, że w czasach II wojny światowej był to wyrok śmierci. Na domiar wszystkiego mają dziecko, małą córeczkę.
By zapewnić jej bezpieczeństwo podrzucają małą swoim sąsiadom, a po nich samych nie zostaje najmniejszy ślad.
Antosia dorasta. Ma swoje problemy, swoje miłości i nadzieje. Kochana przez przybranych rodziców, nie czuje, że czegoś jej brak. W pewnym momencie jednak spada na nią informacja, że to wcale nie są jej prawdziwi rodzice. Antosia jednak przyjmuje to spokojnie, nie zważając na to, że biologiczni rodzice gdzieś istnieją, uważa bowiem, że kocha tych, którzy ją wychowują, nadają jej życiu sens. W miarę dorastania, Antosia podejmuje decyzje, jakże odmienne od tych, które podejmowała jej biologiczna matka. Aż w końcu opuszcza rodzinny dom, by założyć rodzinę. W międzyczasie na kartach książki pojawiają się inni bohaterowie, ich losy są czasami tragiczne, czasami nie, ale w każdym z nich czuć echo holocaustu, echo wojny, która odbiła się na każdym z ówcześnie żyjących. Owo echo nie można pomylić z niczym innym. To ono nadawało bowiem kształt późniejszemu życiu, naznaczone cierpieniem i bólem nie mogło być w pełni wolne od traumy, którą się przeszło.
Autorka pokazuje nam, że ludzi zupełnie obcych, których łączy jedynie adres – Krucza 46 – jest w stanie zjednać także coś innego. Każdy z nich bowiem przeżywa swoje porażki i swoje sukcesy, każdy z nich jest w stanie pogodzić się ze swoim losem lub też się buntować. Ale w obliczu zagrożenia są gotowi podjąć ryzyko, by żyć, by pomóc tym potrzebującym. Maria Ulatowska próbowała przekazać nam, czytelnikom, jak trudno jest odnaleźć się w świecie, w którym wszystko wydaje się trudne, męczące i bolesne. Jak trudno jest odnaleźć człowieka w człowieku i zarazem jak łatwo. Sprzeczności życia w powojennej Warszawie.
I choć czytamy tutaj o losach tragicznych, o ludziach brutalnie zabitych, są również promyki nadziei na lepsze jutro. Jest także wiara w nadejście szczęścia, choćby naparstku dobra. W każdym bowiem człowieku znajdują się nieograniczone pokłady dobroci i ciepła, którymi może obdarować innych. Szczególnie w czasach rewolucyjnej zawieruchy, kiedy wszystko wokół jest niestałe, kiedy nic nie jest pewne – to właśnie ta wiara i nadzieja dają ludziom siłę na przeżycie. Taki właśnie morał wyciągnęłam z książki. Polecam ją i wam. Tak po prostu.