Emilia Kiereś "Kwadrans" (Akapit Press)

  • Drukuj

 „Czas jest tylko szczególną formą przestrzeni” (H. G. Wells) – to zdanie o jakże filozoficznym, a nader wszystko fizycznym charakterze, posłużyło jako motto do kolejnej książki dla dzieci pióra Emilii Kiereś. Tym razem głównym tematem są czas, przemijanie i zegary. Fabułę stanowią dwie na przemian opowiadane historie, które dzieli 100 lat i jednocześnie tylko kwadrans, a łączy pewien tajemniczy czasomierz...

Franek wraz z rodzicami wprowadza się do nowego mieszkania w starej kamienicy. Tam, w skrytce w ścianie znajduje nietypowy kluczyk, a w antykwariacie naprzeciwko dziwnym trafem kupuje starodawny zegar kominkowy, do którego ów klucz pasuje. Dodatkowo uruchamia się pozytywka z melodią „O mój miły Augustynie, Augustynie… Wszystko minie, minie...”, która chłopcu „chodziła po głowie” nie wiadomo skąd. Ludwika - chora na serce - całymi dniami przesiaduje w domu, obserwując świat przez okno. Jej starszy brat Jeremi terminuje u zegarmistrza i bardzo martwi się o siostrę. Pewnego razu, w poszukiwaniu sposobu pomocy dziewczynce, trafia do Zegarmistrza Zegarmistrzów. Postanawia wykraść zegar czasu jej życia i go wyregulować. Czy to mu się uda i jaką rolę odegra Franek, żyjący sto lat później – o tym dowiecie się z książki.

Dwie płaszczyzny fabularne – teraźniejsza i ta sprzed wieku – zostały połączone motywem „zazębienia” czasu. To jest coś dla miłośników fantastyki w lżejszym wydaniu, chociaż zarazem mnóstwo tu realizmu-tylko ta niewyjaśniona sprawa z zegarem... To również opowieść zawierająca dużo wrażliwości, wzruszająca losem chorego dziecka, braterską troską, dziecięcą bezinteresownością.  Książka wydaje się dość poważna, smutna, pełna zadumy nad przemijaniem oraz istotą czasu, który jest „tą stroną rzeczywistości, w której wszystko się dzieje i to dzieje się naraz, choć wam się zdaje, że jest inaczej” ( s. 229).

„Kwadrans” jest znacznie dłuższy od wcześniejszych utworów („Brat”, „Łowy”), zdecydowanie bardziej współczesny, nie tak baśniowy, bliższy tym czytelnikom, którzy niekoniecznie gustują w legendach i podaniach, wolą realizm z nutką niezwykłości. Jak zwykle E. Kiereś posługuje się pięknym, szlachetnym, literackim, wzorcowym językiem. Znowu także sięga po „pędzel”- wykonując szatę graficzną. Pomysłowe jest zaznaczenie numerów rozdziałów jako godziny na  zegarowych cyferblatach, a jest ich równo 12.

Czytając tę książkę ma się gdzieś „z tyłu głowy” klasykę polskiej literatury dla dzieci w postaci utworów M. Buyno-Arctowej, J. Korczakowskiej, czy E. Szelburg-Zarembiny, a także – słynną powieść Michaela Ende pt. „Momo, czyli osobliwa historia o złodziejach czasu i dziecku, które zwróciło ludziom skradziony im czas”. Nie chodzi o to, że E. Kiereś naśladuje, bynajmniej, po prostu wpisuje się w klimat ww. twórczości. Jednocześnie wyrabia sobie własną markę opartą na  wysokich wartościach literackich, etycznych, artystycznych, głoszonych klasyczną formą i przepiękną polszczyzną.