"Z jednej gliny" Liliana Fabisińska (Wydawnictwo Nasza Księgarnia)

  • Drukuj

Lilianę Fabisińską jako pisarkę uwielbiam od dłuższego już czasu, za sprawą jej znakomitej młodzieżowej serii Bezsennik, czyli o czym dziewczyny rozmawiają nocą. Ja sama do „młodzieży” nie zaliczam się od dawna, w związku z czym śmiało można rzec, że książki o gimnazjalistkach z Sekretnego Siostrzanego Bractwa Zeta są uniwersalne i trafiają do przedstawicieli różnych grup wiekowych. W tekstach Fabisińskiej uderza mnie zawsze to samo – sposób, w jaki autorka pisze o przyjaźni. Najnowsza jej powieść – Z jednej gliny – również dotyczy tej właśnie relacji.

Relacji skomplikowanej, zrodzonej w dość niełatwych okolicznościach i zawiązanej między czterema dojrzałymi kobietami. A kobiety są trudne, wiadomo...

Lenę, Martę, Gośkę i Norę z początku łączy niewiele. Spotykają się na zajęciach z ceramiki, na których każda pojawia się z innego powodu. Marta od dawna bez skutku usiłuje zajść w ciążę i lekarz kazał jej się po prostu zrelaksować, zrzucić elegancki garnitur, nałożyć fartuch i upaćkać ręce w glinie. Cokolwiek, byle tylko NIE myśleć o dziecku. Gośka bierze się za wszystko, co ekscentryczne – zawód wykonuje dość niekonwencjonalny, związany z komputerową ewidencją zgonów (!), uprawia nordic walking i jogging – biega nawet z plecakiem pełnym zakupów, gra w amatorskiej orkiestrze i śpiewa świecki (!!!) gospel. Poza tym ma córeczkę o imieniu Cloe (...) i partnera gdzieś we Francji, posiadającego ponoć winnicę, helikopter i wredną żonę, z którą od lat usiłuje się rozwieść. Tak... Jest jeszcze Lena. Piękna, szczupła, młoda, otoczona wielbicielami o dziwnych imionach i w dodatku zamożna. Pracuje w tajemniczej organizacji, której nazwa pada dopiero pod koniec powieści, a na zajęciach z ceramiki zjawia się właśnie z pobudek zawodowych. Ma rozpracować „ciekawy przypadek Nory”. Sama zaś Nora... Sama zaś Nora organizuje ów kurs ceramiki, w czym nie byłoby niczego dziwnego, gdyby nie mały problem. Otóż Nora niespecjalnie zna się na lepieniu garnków i wazonów. Czy co tam w ogóle robi się z gliny... Była po prostu żoną świetnego ceramika, której przez chwilę wydawało się, iż pewne umiejętności wchłonęła przez osmozę. Tyle że jej mąż rozpłynął się w powietrzu, a ona musi wykarmić piątkę swoich (wściekle rudych) synów. I nie bardzo ma czym...

Z jednej gliny to znakomita powieść o przyjaźni, która rodzi się na przekór zaistniałym okolicznościom. Każda z bohaterek jest do pewnego stopnia na rozdrożu, u progu wielkich zmian, przeżywa przełom i musi poradzić sobie z niemałym problemem. Bezpłodność, zdrada, choroba, kłopoty finansowe, rozdarcie między pracą a rodziną, bariery komunikacyjne, sieć kłamstw i intryg, plotki, skąpstwo, alkoholizm, zazdrość czy wreszcie tkwiąca w człowieku potrzeba ekstremalnych doznań, odrobiny szaleństwa i ucieczki od codziennej rutyny... Znamy to przecież, prawda? Fabisińska trafia w czułe punkty, porusza problemy, z którymi większość z nas (nie tylko kobiet) zetknęła się w życiu nie raz. Przede wszystkim zaś ucieka od idealizacji. Nie ukazuje doskonałej rzeczywistości, nie kreuje swoich bohaterek na świeckie święte i wreszcie nie przedstawia przyjaźni jako czegoś łatwego, pozbawionego rys i ograniczonego do wspólnego wypicia kilku kaw. Lena, Nora, Marta i Gośka są z innych światów, wyznają inne wartości, prowadzą odmienne style życia, różnią się pod względem temperamentu i doświadczeń, a jednak mocno między nimi iskrzy. I szybko przekonują się, że czynniki zewnętrzne, takie jak wykształcenie, pieniądze i stan majątkowy, przynależność do określonej grupy społecznej, obowiązki i upodobania – czyli wszystko to, co zazwyczaj stawia między ludźmi granice – nie ma w gruncie rzeczy żadnego znaczenia. Bo Marta, Gośka, Lena i Nora w głębi duszy są do siebie podobne – są z jednej gliny właśnie. I ta glina, zarówno rzeczywista, jak i metaforyczna, połączy je ze sobą już na zawsze.

Czy Z jednej gliny jest powieścią dla kobiet? Nie, to książka dla wszystkich – wszystkich tych, którzy zapomnieli już o istocie i potędze przyjaźni, a także wszystkich tych, którzy o niej pamiętają. Dla tych również, którzy znajdują szczególne upodobanie w powieściach lekkich i zabawnych, a zarazem mądrych, uciekających od prostych rozwiązań i tanich morałów. Fabisińska nie próbuje nikogo pouczać, nie bawi się w pedagoga, unika patosu. Po prostu pięknie pisze – o emocjach, przeżyciach i zwyczajnych, codziennych sytuacjach, w których zawsze znajdzie literacką inspirację. I jeszcze owo zjadliwe, niebanalne poczucie humoru... Po lekturze tej powieści hasło „płakać ze śmiechu” nabrało dla mnie zupełnie nowego znaczenia. R-e-w-e-l-a-c-j-a.