Między kabaretową sceną a literackimi (za)światami – wywiad z Przemysławem Borkowskim

Między kabaretową sceną a literackimi (za)światami – wywiad z Przemysławem Borkowskim, przeprowadzony przez Agnieszkę Grabowską.

Przemysław Borkowski - urodził się w 1973 roku w Olsztynie, dzieciństwo i młodość spędził w Dywitach na Warmii. Jeden z członków Kabaretu Moralnego Niepokoju. Pisał felietony dla Onet.pl i miesięcznika „Kariera”. Współpracował z „Przekrojem”, pisząc satyryczne wiersze na ostatnią stronę. W 2009 roku wydał debiutancką powieść „Gra w pochowanego”, a w 2011 zbiór opowiadań „Opowieści Central Parku”.
W 2013 roku opublikował nietuzinkowy i zaskakujący thriller „Hotel Zaświat”.

(źródło: oficynka.pl)

 

Agnieszka Grabowska: Miałam okazję gościć niedawno - czytelniczo - w "Hotelu Zaświat". To była bardzo udana, inspirująca wizyta, choć zazwyczaj nie sięgam po thrillery, dość rzadko po kryminały. Pańska powieść okazała się jednak gatunkową hybrydą, znalazłam w niej elementy prozy obyczajowej, historycznej, sensacyjnej, horroru. Chciałam zapytać, jak Pan osobiście zaklasyfikowałby "Hotel..." pod względem gatunkowym oraz czy można, Pana zdaniem, w takich "mieszańcach" upatrywać przyszłości literatury?

 

Przemysław Borkowski: To trudne pytanie i choć zadawano mi je już parę razy, wciąż nie potrafię dać na nie dobrej odpowiedzi. Pisząc „Hotel Zaświat” nie zachowywałem się jak kucharz, nie myślałem sobie: „hmm, wezmę teraz trochę kryminału, trochę horroru, trochę powieści obyczajowej, wymieszam wszystko i wsadzę do pieca”. Po prostu zacząłem pisać, a wyszło mi to, co wyszło. Gdyby ktoś się jednak uparł i kazał mi, pod groźbą karabinu na przykład, bym określił, jaki gatunek z tego wyszedł, powiedziałbym, że jest to opowieść niesamowita. A czy takie hybrydy są przyszłością literatury? Są nie tylko przyszłością, ale i przeszłością. Czymże bowiem jest „Makbet”? Dramatem historycznym, czy psychologicznym? A „Jadro ciemności”? Czy jest tylko i wyłącznie powieścią podróżniczą? Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność. Większość najwybitniejszych dzieł literatury światowej to właśnie takie międzygatunkowe hybrydy. Oczywiście nie śmiem porównywać swojej skromnej powieści z tamtymi literackimi monumentami, chciałbym tylko zwrócić uwagę, że podział na gatunki literackie potrzebny jest tak naprawdę tylko księgarzom i nauczycielom polskiego. Większość czytelników obywa się doskonale bez niego.

A.G.: Bohater powieści powraca w rodzinne strony, by dokonać sprzedaży starego domu nad jeziorem, odżywają w nim wspomnienia z dzieciństwa i młodzieńczych lat. Dopatruję się w tym trochę podłoża autobiograficznego. Wiem, że pochodzi Pan z Warmii. Ta kraina bywa często wymieniana jednym tchem z Mazurami, a to - historycznie i kulturowo - nie do końca to samo. Wydaje mi się, że rzadko ten region pojawia się w literaturze pięknej, miałby Pan więc szerokie pole do tworzenia literackiego portretu Warmii - jako tzw. małej ojczyzny. Jak się Pan na to zapatruje?

 

P. B.: Nie za bardzo lubię termin „małe ojczyzny” i tym bardziej nie pociąga mnie ich portretowanie. Jeśli umieściłem akcję „Hotelu Zaświat” na Warmii, to głównie dlatego, że jest to moim zdaniem fascynująca kraina i – tu ma Pani rację – niezbyt mocno obecna w literaturze polskiej. Drugim powodem jest oczywiście to, że to moja rodzinna ziemia, kraina mojego dzieciństwa. Tylko czy gdybym urodził się na przykład w Bełchatowie, dałbym radę umieścić w nim akcję takiej powieści? Chyba nie. Jest coś w lasach i jeziorach świętej Warmii (tak mówiono o niej jeszcze w XIX-tym wieku) mrocznego i chropawego. Zawsze bardzo mocno to odczuwałem. Nasza literatura zdaje się tego nie dostrzegać. Mazury są oczywiście wspaniałe, ich wielkie jeziora są niesamowite, ale poza pięknem przyrody niewiele jest tam więcej. W Warmii jest jakaś tajemnica. Być może wynika to z niezwykłości pofałdowanego krajobrazu, z magii wszystkich tych małych, ukrytych wśród lasów jeziorek, wśród których – wierzę w to święcie – muszą jeszcze gdzieś istnieć zagubione pruskie osady i porośnięte mchem małe krzyżackie stanice. A być może z jej równie co krajobraz pofałdowanej historii…

A.G.: Zdecydowanie mocną stronę "Hotelu Zaświat" stanowi znakomicie zbudowany nastrój grozy, atmosfera tajemnicy i niepokoju spotęgowana szczyptą makabry - to jakby przeciwny biegun wobec działalności satyrycznej, humorystycznej, kabaretowej. Prywatnie woli się Pan śmiać czy bać, preferuje komedie czy horrory?

 

P.B.: Lubię się śmiać i mam ku temu w moim zawodowym życiu wiele okazji. Ale czasami mam też ochotę odpocząć od śmiechu. Śmiech jest podobno najlepszym lekarstwem, ale jak wiadomo każde lekarstwo można przedawkować i wtedy zamienia się ono w truciznę. Mamy w swoim kabaretowym busie DVD i często wracając z występów oglądamy na nim filmy. Zdecydowanie częściej są to horrory niż komedie. W swoim prywatnym domu też raczej nie siedzę przed komputerem i nie wyszukuję dowcipów w Internecie. Wolę usiąść w fotelu i przeczytać książkę. Górnik też wracając po szychcie do domu nie schodzi z kilofem do piwnicy i nie fedruje tam węgla.

A.G.: Duże uznanie wzbudziło we mnie pańskie stwierdzenie, że pisarzem zostaje się po opublikowaniu co najmniej trzech powieści. Mniemam, iż nie tylko o ilość publikacji tu chodzi. Gdzie przebiega, na czym dokładnie polega ta granica między byciem autorem a pisarzem?

 

P. B.: Tę granicę wyznaczają czytelnicy. To oni w pewnym momencie uznają, że jesteś pisarzem. Można całe życie pisać książki a pisarzem nie zostać. Z tymi moimi trzema powieściami to więc taki trochę żart. Kończę właśnie pisać swoją trzecią powieść, ale czy po jej opublikowaniu zastanę pisarzem? Tego nie wiem, bo nie zależy to ode mnie.

A.G.: Porozmawiajmy o dotychczasowych publikacjach. Ma Pan w dorobku udział w antologii "Dziedzictwo Gwiazd". Fantastyka ma wiele odmian, w której z nich czuje się Pan najlepiej jako twórca i jako czytelnik?

P. B.: Szczerze powiedziawszy nie jestem jakimś specjalnym fanem fantastyki.  W młodości czytałem jej oczywiście dużo, tak jak wszyscy nieopierzeni młodzieńcy. Lubiłem Lema, Dicka, Tolkiena i paru jeszcze innych. Ta fascynacja jednak mi przeszła. To że napisałem kilka fantastycznych opowiadań i jedną książkę (moja debiutancka powieść „Gra w pochowanego” to było nie było klasyczne s-f) to być może jakieś reminiscencje tych dawnych lektur. Rodzaj refluksu po dawno zjedzonym obiedzie. Zawsze pociągała mnie natomiast – i pociąga do dzisiaj – literatura głównonurtowa, w której pojawia się element nierzeczywistości, nierealności, owa niesamowitość właśnie, o której mówiłem odpowiadając na Pani pierwsze pytanie. W literaturze polskiej ten nurt jest bardzo mocno obecny. Jej największe dzieła – „Dziady” Mickiewicza, „Wesele” i „Noc listopadowa” Wyspiańskiego – to przecież utwory, w których pojawiają się duchy! Więc coś takiego – to i owszem. Fantastyka sensu stricto – już chyba nie.

 

A.G.: W "Opowieściach Central Parku" akcja osadzona została w latach 30- tych i 40-tych XX wieku w Nowym Jorku. Skąd fascynacja akurat tym miastem i tymi czasami?

 

P. B.: Nowy Jork zainteresował mnie nie jako miasto rzeczywiste ale jako miasto mityczne. Nowy Jork jest bowiem dla nas tym, czym Rzym był dla starożytności a Jerozolima dla średniowiecza – miastem miast, ziemią obiecaną i przestrzenią mityczną, miastem, które wszyscy znają, choć większość ludzi nigdy w nim nie była. Gdy zacząłem pisać „Opowieści Central Parku” ja również nie znałem jeszcze tego miasta, nie widziałem go na oczy. Całą swoją wiedzę czerpałem z filmów i seriali. W takiej rzeczywistości mogą się dziać rzeczy nierzeczywiste, dziwne i groteskowe. Czasy, w których te opowieści umieściłem – czasy prohibicji, mafii i eleganckich gangsterów w kapeluszach – jeszcze temu sprzyjają. Bardzo podobał mi się ten efekt, efekt nierzeczywistości i baśniowości świata opisanego w „Opowieściach Central Parku”. W takim świecie można umieścić wszystko, co się chce – masarza, który w testamencie poleca zjeść swoje ciało, człowieka, który zakochuje się z wzajemnością w Statui Wolności oraz wiele, wiele innych rzeczy, których „normalne”, realistycznie opisane miasto, by nie udźwignęło.

A.G.: Woli Pan pisać w zeszycie w kratkę czy w trzy linie (czytelnikom przypomnę, iż nawiązuję do tytułu tomiku wierszy wydanego wspólnie z M. Cieślakiem i R. Górskim)? Inaczej rzecz biorąc - bliższa Panu poezja czy proza?

 

P. B.: Teraz zdecydowanie proza, choć był czas, że uważałem się za poetę. Któregoś dnia jednak zauważyłem, że wszystkie moje wiersze, niemal bez wyjątku, opowiadają jakieś historie, że są to takie mini opowiadania. Dziś proza pochłonęła mnie bez reszty. Ale ten czas, gdy pisywałem wiersze, nie jest czasem straconym, bo – mam przynajmniej takie wrażenie – nauczyłem się dzięki temu paru rzeczy, które przydają się podczas pisania powieści – na przykład owego budowania nastroju.

A.G.: Nie da się chyba uniknąć pytania o kabaret, ale chciałabym skupić się na twórczości literackiej. Zatem pozwolę sobie zapytać, czy woli pan występować na scenie, czy zajmować się pisaniem tekstów kabaretowych, skeczy, felietonów itp. Kto jest Pańskim mistrzem w tej dziedzinie?

P. B.: Skeczy nie pisuję w ogóle, w naszym kabarecie robi to – genialnie zresztą - Robert Górski. Co jakiś czas popełniam jakąś piosenkę i muszę przyznać, że daje mi to sporo satysfakcji, podobnie jak pisanie felietonów. Ale występowanie na scenie to zupełnie inna para kaloszy. Bardzo lubię to robić i muszę powiedzieć, że ma ono z pisaniem jedną wspólną cechę – uzależnia. Obie te rzeczy dają niezłego kopa i obu ich brakuje, gdy jakichś tam względów jest się zmuszonym zrobić sobie przerwę. My, kabareciarze jesteśmy trochę jak psy pociągowe. Gdy za długo siedzimy w domu, robimy się niespokojni. Ciągnie nas w trasę. Z pisaniem jest bardzo podobnie. Gdy przez dłuższy czas nie piszę – bo nie mam czasu, albo bo skończyłem właśnie jedną rzecz i nie zacząłem jeszcze drugiej – robię się nieznośny. Mam doła, czepiam się, kupuję przez Internet jakieś zupełnie niepotrzebne mi rzeczy – jednym słowem mam typowy zespół odstawienia.

 A.G.: Książkoholików, a tych wśród czytelników naszego portalu nie brakuje, interesuje zapewne jak wygląda domowa biblioteczka Przemysława Borkowskiego. Jacy są Pana ulubieni pisarze, ukochane książki z dzieciństwa i największe czytelnicze "zmory"?

 

P. B.: Moim ulubionym pisarzem z dzieciństwa był Henryk Sienkiewicz. Sam „Potop” przeczytałem sześć razy i to z własnej nieprzymuszonej woli. Gdzieś w głębi duszy tkwi zresztą do dzisiaj we mnie marzenie o napisaniu wielkiej powieści historycznej z dużą ilością scen batalistycznych. Kto wie, może kiedyś to zrobię? Potem – paradoksalnie, bo to podobno dwa przeciwstawne bieguny literatury polskiej – bardzo lubiłem Gombrowicza, zwłaszcza „Kosmos” zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Z pisarzy „innostrannych” zawsze wielką estymą darzyłem twórców rosyjskich. Bułhakow, Tołstoj, Dostojewski, to dla mnie niedoścignione wzory. Muszę też wymienić trzy powieści, które w różnym czasie były dla mnie rodzajem literackiego objawienia. To „Ubik” Philipa K. Dicka (a więc jednak fantastyka!), „Dżuma” Alberta Camus i „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Nawiązania do tej ostatniej powieści widać zresztą w „Hotelu Zaświat”. Czytelniczych zmor zaś chyba nie miałem. Ostatnio za to dostałem w prezencie książkę, którą miałem ochotę po przeczytaniu wyrzucić do kosza. Mój szwagier myśląc, że skoro napisałem powieść s-f, to zapewne lubię tego typu literaturę, podarował mi na gwiazdkę książkę jednego ze współczesnych polskich autorów bardzo popularnego podobno nurtu „sarmackiego fantasy”. No takiej bzdury to chyba w życiu nie czytałem!

 

A.G.: Czy są szanse, by bohaterowie "Hotelu Zaświat" powrócili w kolejnym tomie? Proszę uchylić rąbka tajemnicy odnośnie swoich pisarskich planów.

 

P. B.: Nie, „Hotel Zaświat” to zamknięty rozdział. Kończę właśnie teraz pracę nad zupełnie inną książką. Jest to chyba melodramat (znów mam problemu z klasyfikacją gatunkową), powieść współczesna, dziejąca się w Warszawie. Dwie kobiety, jeden mężczyzna i tajemnica z przeszłości. Rzecz tym razem zupełnie realistyczna i bez żadnych „niesamowitości”. Ale ten nurt „opowieści niesamowitych” ciągle mnie pociąga. Myślę już nad kolejną powieścią, też współczesną i też dziejącą się w Warszawie, w której chyba wrócę do opowiadania takich historii.

 

A.G.: Na koniec poproszę o rozwinięcie poniższego hasła:


Czytajmy....

Polskich....

Autorów....

P. B.: … bo jest to jedyna rzecz, której nie zrobią za nas Chińczycy. 

A.G.: Serdecznie dziękuję za rozmowę.

 

Komentarze  

 
0 #1 cheating at party 2014-07-23 17:36
You can ask for more, complete with dancing dealers, vegas poker rooms below.
Neither of these airports, and say something like an old Roman villa.
Tel was a giant misunderstandin g. There was about to pass in2015.
Takea minute to get your wish. If you get a much more.
Cytować
 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież