Irena Matuszkiewicz "Zjazd rodzinny" (Prószyński i S-ka)

Są takie powieści, w których zatapiamy się bez reszty, chłonąc jak gąbka losy bohaterów, a po przewróceniu ostatniej kartki czujemy rozczarowanie i niedosyt. Przykro nam opuszczać dopiero co poznane postaci, chcielibyśmy nadal śledzić ich dzieje, dowiedzieć się jak najszybciej, co było dalej. Do takich właśnie książek należy „Zjazd rodzinny” Ireny Matuszkiewicz i szczęśliwie na ostatniej stronie widnieje napis „Koniec części pierwszej”. Tylko kiedy ukaże się druga? Ci, którzy mają już za sobą pierwszy tom, nie mogą się doczekać.

Autorka ma w dorobku już kilkanaście powieści, w których doskonale portretuje polską współczesność, mądrze i ciekawie opowiada życiowe historie, czasem też wprowadza wątki kryminalne. Tym razem pokusiła się o sagę historyczno –obyczajową. Zaprosiła czytelników do wędrówki w dwóch planach czasowych - współczesnym (2014 r.) oraz przeszłym, obejmującym lata 1918- 1939. Pokazała różnorodne charaktery postaci, zmiany w mentalności ludzkiej na przestrzeni kilkudziesięciu lat, a także jak wyglądała sytuacja kobiet dawniej i dziś. Bez zbędnego moralizowania Irena Matuszkiewicz przedstawiła obraz rodziny na przestrzeni XX w. i początków XXI.

Ewa Parelska, z zawodu archiwistka, próbuje rozwikłać rodzinną historię. Dowiedziała się niedawno, że we Włoszech zmarła kobieta podająca się za siostrę jej babki. To nie zgadza się ze znanymi faktami. Córka podsuwa jej pomysł zorganizowania zjazdu wszystkich krewnych. Ewa nie wykazuje entuzjazmu, w końcu niektóre osoby widziała raz w życiu albo i wcale. Familia jest dość pokaźna, albowiem protoplaści rodu, Leontyna i Jan Korzeńscy mieli aż siedmioro dzieci. Koligacje i daty można prześledzić na zamieszczonym we wstępie drzewie genealogicznym.

Wątek współczesny stanowi tylko pretekst dla snucia opowieści o Korzeńskich, których życie rozgrywało się na tle ważnych wydarzeń historycznych i politycznych. Pochodzący z Kielc Jan, szczęśliwie wróciwszy z wojny, ożenił się z córką zamożnego kupca z Włocławka, przeprowadził tam wraz z matką Elwirą i założył sklep kolonialny. Na świat przychodziły kolejne dzieci, na imieninach u wuja Józefa toczyły się polityczne dysputy, w kuchni rządziła Busia, odbywały się sylwestry, dziecięce przedstawienia itp.…  po prostu -toczyło się życie. Ot, takie międzywojenne „W Jezioranach” albo „Matysiakowie”.

Śledząc życie bohaterów, ich problemy i zwykłe sprawy, można przenieść się w czasie, poczuć, jak dawniej kształtowały się relacje rodzinne i społeczne, jakie wartości przyświecały bohaterom, jakie panowały realia. Można się nieraz wzruszyć, uśmiechnąć, czy oburzyć. Na uwagę zasługują sylwetki kobiet: postać babci Elwiry - poczciwej kobiety, która stanowiła dla synowej prawdziwą przyjaciółkę, nieocenioną pomoc i podporę; Leontyna – na której obrazie Matki-Polki jest jednak rysa; ciotka Kazia – kiepska kucharka, ale odważnie walcząca o swój byt i szczęście, czy Świetlicka – o wątpliwej reputacji.

W poszukiwaniu dobrej prozy obyczajowej warto sięgać po książki Ireny Matuszkiewicz. Pisarki, moim zdaniem, wciąż zbyt mało promowanej, a jednak poczytnej i lubianej. Autorka pisze dość zwięźle, konkretnie, z dużą dozą mądrości i ciepła, z klasą. „Zjazd rodzinny” to zgrabna opowieść zapowiadająca kolejną sagę, która ma szansę stać się jedną z ulubionych przez czytelników. To także zachęta do poznawania własnego drzewa genealogicznego i familijnych historii. 

 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież