Józef Ignacy Kraszewski "Lubonie. Powieść z X wieku" (ZYSK i S-ka)

  • Drukuj

Niegdyś omijałam szerokim łukiem twórczość Józefa Ignacego Kraszewskiego. Kierowałam się nieuzasadnionymi uprzedzeniami. Nie przepadam za powieściami historycznymi, a ten pisarz z założenia wydawał mi się nudny. W końcu przełamałam się, ponadto zaangażowałam się w „Projekt Kraszewski” (http://projekt-kraszewski.blogspot.com/) i kilka książek tego autora przeczytałam. Okazało się, że nie taki Kraszewski straszny, jak go malują, a opinie o jego wtórności i nudziarstwie są mocno przesadzone. Oswoiwszy się zatem ze stylem tego literata, sięgam czasem po jego utwory, już bez obaw. Z wyjątkiem plasującej się na liście szkolnych lektur „Starej baśni”, nie są one jednak wznawiane. Toteż tym bardziej cieszy nowe, świeże wydanie powieści „Lubonie”, która – mam nadzieję – trafi do wielu czytelników, bo Kraszewskiego naprawdę da się czytać! Nawet z przyjemnością i zainteresowaniem, co współtwórcy bloga poświęconego pisarzowi starają się udowodnić w zamieszczonych tam ponad dwustu recenzjach oraz innych tekstach.

„Lubonie” to powieść historyczna, należąca do cyklu „Dzieje Polski”, zabierająca czytelnika w podróż do czasów Mieszka I, jeszcze przed wiekopomnym wydarzeniem, jakim był Chrzest Polski w 966 r. Autor rozpoczyna od sugestywnego opisu upalnego letniego dnia, by stopniowo wprowadzić na scenę bohaterów – mieszkańców dworu Nad Wartą: staruszkę Dobrogniewę, piękną dziewczynę Hożę, starego Lubonia. Zawitał do nich szukający noclegu wędrowiec. Okazało się, iż to Włast –  zaginiony i opłakiwany syn Lubonia, który przed laty dostał się do niemieckiej niewoli. Przybyszowi niełatwo odnaleźć się w rodzinnym gnieździe, odwykł od miecza i oszczepu,  wyznaje  inną wiarę niż  jego bliscy. Jest chrześcijaninem, a tego ani pojąć, ani zaakceptować nie mogą jego ojciec i babka. Włast musi ukrywać, a potem bronić swojej wiary, jest duchownym. Wkrótce trafia na dwór knezia Mieszka, który sposobi się do poślubienia Dobrawy, córki czeskiego władcy i rozeznaje, jak umocnić swą władzę.  Młody Luboń służy mu, a swoją postawą daje przykład człowieka mocnego wiarą. To dopiero początek…. A dzieje się potem naprawdę wiele i burzliwie….

Opowiadając o perypetiach rodu Luboniów oraz dworze Mieszka, J. I. Kraszewski  przedstawił długi i trudny proces przechodzenia na chrześcijaństwo. Niełatwo było  wykorzenić stare pogańskie bóstwa i obrządki, narzucić i szerzyć nową religię. Nie obyło się bez buntów, podstępów, nastawania na domostwa i życie chrześcijan. Lud słowiański bronił swych chramów i kontyn. Sam Mieszko też nie od razu poddał się znakowi krzyża. Wyczekiwał, zwlekał, obserwował dziejową scenę. 

Gdy czytelnik już przywyknie do archaicznego języka, zwrotów i wyrazów czerpanych z zamierzchłych czasów pogaństwa i początków państwa polskiego, gdy da się ponieść  stylistycznemu nurtowi, wówczas odkryje barwną opowieść, w której postaci autentyczne i fikcyjne ukazane są w wyrazisty sposób. Otrzyma interesujący portret władcy  - Mieszka I, przyjrzy się też czeskiemu Bolkowi oraz cesarzowi Ottonowi. Pozna tło wydarzeń,  o  których uczył się na lekcjach historii. Być może nieco się uśmiechnie, bądź zirytuje nad naiwnością fabuły, czy dostrzeże historyczne nieścisłości, ale chyba wybaczy to autorowi.
Kraszewski napisał swą powieść w 1876 r. zgodnie z ówczesnym stan wiedzy historycznej. Opierał się na dokumentach, kronikach („Kronika Thietmara”), które nastręczyły późniejszym historykom sporo wątpliwości. Nie bez znaczenia pewnie też było to, iż wtedy Polska znajdowała się pod zaborami, a naród potrzebował wzmacniania swej tożsamości, pokazania że „w jedności siła”, a wiara może stać się jej fundamentem. Słowa „Nigdy bez bólu nie przechodzi człowiek nawet do lepszego stanu, a stokroć trudniejszym jest odrodzenie się społeczeństwa, które zwichnięte w biegu, niełatwo odzyskuje ruch bezpieczny i stały. Chwile przesilenia i gorączki są zawsze dobą nieładu i rozprężenia. Źli korzystają ze swobody, jaką daje nieposzanowanie praw, które się walą, uwalniając zarazem od poszanowania tych, których znać jeszcze nie mogą” (s. 251) można równie dobrze odnieść  do wieków XVIII i XIX, jak i do X.

 Autor suchym faktom nadał kolorytu. W dedykacji dla Bronisława Zaleskiego napisał „Czasy, które się tu malują, szare okrywają mroki, wrócić im cokolwiek życia, starać się je z niemnogich wskazówek i pomników odgadnąć, zaprawdę trudno było. Nie pochlebiam sobie, abym to dokonał tak, jak to należało, alem uczynił pobożnym ku przeszłości sercem, jakiem zdołał i umiał”. Starał się ożywić zamierzchłą przeszłość,  przybliżyć  trudne i ważne  dzieje kraju. Czy udało mu się to na tyle, by dotrzeć do współczesnego czytelnika? 

Nie czuję się ani na tyle biegła w historii, ani na tyle obeznana z obszernym dorobkiem literackim Kraszewskiego, aby jednoznacznie ocenić „Lubonie”. Z perspektywy zwykłego czytelnika, w dodatku niespecjalnie gustującego w powieściach historycznych mogę  jednak stwierdzić, że to utwór ciekawy, zarówno pod względem języka, jak i treści, z wyraźnym przekazem, lecz bez prawienia morałów. Przystępny mimo archaizacji. Może zainspirować do sięgania po teksty źródłowe, opracowania historyczne. Na pewno nie należy do najlepszych  dzieł tego pisarza, ale i do najsłabszych bym go nie zaliczyła. 

Warto nadmienić, że 14 i 15 lutego 2015 r. odbyło się „Wielkie Czytanie” powieści historycznej  J. I. Kraszewskiego "Lubonie” w Kościele Świętego Krzyża w Poznaniu.