"Król Tyru" Tomasz Białkowski (Szara Godzina)

  • Drukuj

Tomasza Białkowskiego nie trzeba przedstawiać. Olsztyński prozaik w swoim dorobku literackim ma wiele interesujących powieści. Zadebiutował w 2002 roku zbiorem opowiadań „Leze”. Następnie ukazały się jego kolejne książki, które niejednokrotnie były nagradzane. Gdybym na bezludną wyspę miała zabrać tylko i wyłącznie jedną lekturę Białkowskiego, nie potrafiłabym wybrać. Prawdopodobnie bez wszystkich nie ruszyłabym w podróż. Weźmy chociażby „Teorię ruchów Vorbla” o skomplikowanych ludzkich losach, doceniona nagrodą „Wawrzynu”, czy zmuszającą do refleksji „Zmarzlinę”, czy... starczy tego słowotoku. Polecam wszystkie i każdą z osobna. Warto! A teraz wróćmy do meritum, czyli „Króla Tyru”.

 

 Po „Drzewie morwowym”, w którym poznajemy generała Szuberta vel Montalto i jego mroczne tajemnice z przeszłości, po „Kłamcy”, gdzie tragiczna śmierć najbliższych Pawła Werensa zmusiła go do kolejnych śledczo – dziennikarskich działań, pojawił się finał, w postaci „Króla Tyru”. Co tym razem zaserwował nam Tomasz Białkowski? Oczywiście nie zdradzę wszystkiego, ale mogę zapewnić, że dzieje się! Oj, dzieje się i to dużo!

Czwartkowe przedpołudnie miałam przyjemność spędzić w towarzystwie Pawła Werensa, Leny Lipskiej i niestety już nie podkomisarza, a aspiranta Adama Dery. Od pierwszych stron trylogii przypadł mi do gustu kontrowersyjny dziennikarz – bohater Białkowskiego. Może lepiej nazwać go celebrytą? Tak czy siak, ładnie zamykając temat, nie był to wzór do naśladowania. W „Królu...” Werens stabilizuje się, nie jest już takim łobuzem, co wcale, w moim odczuciu, mu niczego nie ujmuje. Powraca do rodzinnego Olsztyna, gdzie podejmuje się opieki nad ciężko chorym ojcem. Adam Dera zostaje zdegradowany i przeniesiony na komisariat do małej wioski Banie Mazurskie. Lena Lipska dostaje niepokojące esemesy, mejle i telefony. W celi samobójstwo popełnia głęboko wierzący chłopak. W zamurowanym grobowcu na Mazurach turysta znajduje zwęglone zwłoki. Cecylia Garda zaprasza dziennikarza na spotkanie. Kim jest i kim jest Klaudia, której odnalezienia się podejmuje? Wraz z rozwojem akcji i upływem kolejnych grudniowych dni w powieści, tajemnice piętrzą się, pojawiają się kolejne i następne, narastają, pączkują oraz zwiększają się w zaskakującym tempie. Białkowski wyciąga je błyskotliwie i prezentuje niezwykle efektownie, jak magik białe króliki z kapelusza na spektaklu. Wprawnym piórem prowadzi czytelnika od początku, do samego końca. Przyznam się szczerze, że momentami, w chwilach oddechu, odsuwałam od siebie natarczywe pytania: Jak pisarz z tego wszystkiego wybrnie? Czy w ogóle z tego się podniesie? Sama miałam nie lada kłopot, próbując rozwikłać i powiązać wszystkie wątki w książce. Nie przejmując się swoimi powyższymi problemami, skupiłam się na jedynym celu: kartkowaniu powieści. I cóż mogę powiedzieć, a raczej napisać?

„Król Tyru” to jedyne i słuszne zakończenie kryminalnej trylogii Tomasza Białkowskiego. Prozaik po mistrzowsku ogarnął, zebrał i wyjaśnił wszystkie nurtujące czytelnika niewiadome. Iście królewski finisz. Wrócę jeszcze na chwile do Pawła Werensa. Ciężko będzie się z nim rozstać. Trudno pogodzić się z faktem, że bohater, a nawet już dobry znajomy, nie pojawi się na kartach kolejnych książek Białkowskiego. Ale czy na pewno? Odnajduję w lekturze pewne przesłanki, które pozwalają mieć nadzieję, że być może pisarz będzie mógł wskrzesić i kontynuować przygody dziennikarza. Z zainteresowaniem będę śledziła recenzje „Króla Tyru”, podpatrując, czy tylko ja zobaczyłam takie możliwości, czy inni również.