Jolanta Kosowska "Nie ma nieba" (Novae Res)

Gdy po przeczytaniu danej powieści nabieramy ochoty na inne, sygnowane tym samym nazwiskiem, to niewątpliwie znak, że „złapaliśmy bakcyla” i odtąd będziemy pilnie śledzić wydawnicze zapowiedzi, szperać w księgarniach i bibliotekach, tudzież rozglądać się po półkach naszych znajomych, by poznać całą twórczość danego autora. Tak rozpoczynają się wspaniałe czytelnicze przygody, tak dokonujemy własnych literackich odkryć. W moim przypadku tak się stało z „Nie ma nieba” Jolanty Kosowskiej. To już czwarta powieść w literackim dorobku lekarki o trzech specjalnościach, pracującej w Dreźnie, w praktyce przyjaznej cudzoziemcom, z zamiłowania – podróżniczki, która uwielbia odwiedzać  m.in. Wenecję i Chorwację.

Moim zdaniem, autorka znakomicie zaczęła wypełniać pewną niszę na rynku wydawniczym, bo o ile seriale o tematyce medycznej cieszą się dużą popularnością, to wątków lekarskich w literaturze mamy jak na lekarstwo, nie licząc thrillerów medycznych Robina Cooka, czy Tess Gerittsen. W polskiej prozie obyczajowej natomiast wieje pustką, jeśli chodzi o tę właśnie tematykę.  Z góry jednak chciałabym zapewnić, że nie znajdziemy tu natłoku medycznego nazewnictwa i szczegółowych studium przypadku, co mogłoby odstraszać potencjalnych czytelników.  To powieść o lekarzach, ale przede wszystkim – o ludziach. 

 „Nie ma nieba” zaskakuje pozytywnie na wielu poziomach. Jolanta Kosowska świetnie opowiada oddając głos bohaterom, buduje napięcie, serwuje niespodziewane zwroty akcji, wywołuje emocje. Powoli odkrywa kolejne puzzle, pokazuje, że zawsze jest ta druga strona medalu, a czytelnik musi rewidować swoje osądy wobec postaci i zastanawiać się, jak sam postąpiłby w danej sytuacji. Czasem są to nie lada dylematy. Autorka posługuje się pięknym, literackim językiem,  zaś tam, gdzie  jest to konieczne -potocznym, „soczystym”, dostosowanym do postaci, sytuacji, emocji.

Historia Macieja, który zrezygnował w praktyki lekarskiej oraz jego ukochanej Małgorzaty, szczególnie mocno zaangażowanej w przypadek jednego z pacjentów, ukazana została w ciekawy sposób.  Autorka podzieliła ją na trzy części.
Oto niby przypadkiem były szef Maćka, który zatrzymał się u niego na noc, będąc przejazdem w drodze na konferencję, zostawił mu branżowe pismo, z którego wypadło zdjęcie trzyletniego chłopca. Wkrótce dostał wiadomość, aby pilnie skontaktował się z Karoliną, córką profesora.  Jest wobec tego sceptyczny. Wciąż rozpamiętuje swój związek z Gośką sprzed paru lat, wspólne wyjazdy w góry, wspólne noce. Wraca do bolesnego wspomnienia o ślubie. Ślubie z innym, trzeba dodać. Pozornie to wszystko zupełnie się nie klei, wygląda  jak układanka, w której jeszcze wielu elementów brakuje. Spokojnie jednak ją uzupełniamy w trakcie lektury. Środkowa, najobszerniejsza część zatytułowana „Ależ byłem idiotą… Czyli czego dowiedziałem się od Karoliny” przenosi czytelnika jak w filmie do zdarzeń związanych z Małgorzatą. I tu z zapartym tchem śledzimy historię młodej ambitnej lekarki oraz Roberta, którego szanse na wyzdrowienie zmierzają ku wartościom zerowym. Nie obędzie się bez dramatycznych dylematów, wzruszeń, rozterek i bólu. Losy bohaterów zaprowadzą aż do włoskich Dolomitów. To, co tam się wydarzyło przeszło do legendy, a Małgorzata – cóż, musiała zamknąć pewien rozdział. Czytelnik wraz z bohaterami dociera w końcu do „tu i teraz”, gdy Maciek musi stanąć na wysokości zadania. Przekonuje się, że unosząc się honorem i pochopnie postępując zmarnował trzy lata, zamiast walczyć o miłość, o rodzinę, o szczęście. W trzeciej części dowiadujemy się co spowodowało, że bohater zmienił zawód, poznajemy przypadki, których nie udźwignął, które go przytłoczyły odpowiedzialnością i sprawiły, ze odwiesił fartuch i stetoskop na kołek i zabrał się za sprzedawanie zagranicznych wycieczek. Finał tej dramatycznej i skomplikowanej historii jest jednak optymistyczny. Czytelnikom naprawdę należało się szczęśliwe zakończenie po tym emocjonalnym rollercosterze. 

Spodziewałam się, że będzie to powieść obyczajowa/romans, gdzie akcja będzie toczyć się w środowisku lekarskim. Tymczasem dostałam kawał dobrej, gęstej, psychologicznej prozy, która stawia przed czytelnikiem wiele pytań, problemów do zastanowienia się, po prostu – daje do myślenia. Zmusza do pochylenia się nad kwestiami, dotyczącymi życia i śmierci, poświęcenia, miłości, empatii, odpowiedzialności, wyborów dokonywanych przez człowieka w ekstremalnej sytuacji. 

Powieść pokazuje jak cienka i krucha bywa granica między relacjami „lekarz- pacjent” a „człowiek- człowiek”, jak łatwo poprzez pochopne sądy i decyzje zaprzepaścić uczucie i wykreślić kawałek z życiorysu, jak zbyt nadmierne zaangażowanie w sprawy innych osób  bywa destrukcyjne. To też opowieść o zwątpieniu, o odzieraniu rzeczywistości z ideałów, o dojrzewaniu wewnętrznym i zawodowym bohaterów, o miłości. 

„Love story współczesnych czasów” ? To określenie to za mało! „Nie ma nieba”? Ale jest ziemia, scena wielkich uczuć, trudnych wyborów, ciężkich decyzji. Być może najnowsza powieść Jolanty Kosowskiej pomoże nam choć troszeczkę zrozumieć pewne sprawy, a przynajmniej pozwoli spojrzeć na nie inaczej. Zdecydowanie jedna z najlepszych powieści, jakie miałam okazję czytać w tym roku. Bardzo polecam. 

Komentarze  

 
+2 #1 Jolanta 2015-09-14 14:39
Zawsze popieram polskich pisarzy .Mamy wspaniałe ksiażki ,nie musimy zachwycac się obcymi ,dlatego zawsze popieram ,naszych .
Czytam recenzje ,staram sie kupować ksiazki polskich autorow ,czy to sobie czy na prezenty dla bliskich
Cytować
 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież