Katarzyna Rygiel "Wielki chłód" (Zysk i S-ka)

  • Drukuj

Powieść Wielki chłód jest niejako kolejną odsłoną serii kryminalnej o rudowłosej antropolog Ewie Zakrzewskiej. „Niejako”, ponieważ samej Ewy bardzo tu mało, a i klimat najnowszej książki Rygiel wydaje się zupełnie inny. W Ekspedycji Kolitz, Grze w czerwone i Śmiertelnym zleceniu mogliśmy poczytać o tajemniczych zbrodniach, które w jakiś sposób zawsze wiązały się z antropologią, historią i sztuką. Miejsca akcji – jak choćby cysterski klasztor w Kolitz czy Biskupin – były tam bardzo ważne, wyraziste, ściśle związane z wydarzeniami. Miejsce akcji Wielkiego chłodu nie wydaje się już tak istotne i przedstawione w powieści wypadki można by równie dobrze przenieść z Warszawy do innego polskiego miasta. Antropolog Ewa Zakrzewska pojawia się tutaj zaledwie w kilku fragmentach i zupełnie nie bierze udziału w śledztwie. Ustępuje pola swojemu partnerowi – nadkomisarzowi Krzysztofowi Sobolewskiemu, a także pewnemu pisarzowi, który zaczyna mylić fikcję z życiem... Czy wielbiciele cyklu o rudowłosej pani antropolog mogą poczuć się rozczarowani Wielkim chłodem? Odrobinkę tak. Z drugiej jednak strony Wielki chłód to całkiem niezły kryminał. Niezły, choć, szczerze mówiąc, liczyłam na więcej...

 

Janusz Krzyżanowski, autor powieści kryminalnych cieszących się umiarkowanym zainteresowaniem, pracuje nad nową książką. Wokół niego zaczynają się jednak dziać rzeczy dziwne. Krzyżanowski co rusz znajduje w swoim mieszkaniu osobliwe upominki. Zapalniczki, na przykład. Drogi koniak. Papierośnicę wykonaną z kości. A wszystkie te rekwizyty pojawiają się w jego nowej książce... Tylko jak to możliwe, że ktoś ten tekst przeczytał, skoro autor nikomu nie pokazał nawet jednego akapitu? Sytuacja staje się niebezpieczna zwłaszcza wtedy, gdy była żona Janusza znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Zupełnie tak, jak w jego powieści znika jedna z bohaterek... Na tym jednak nie kończą się podobieństwa. Prześladowca Janusza zdaje się wiedzieć o pisarzu wszystko i robi, co może, by przyciąć rzeczywistość do świata powieściowego. Po pewnym czasie Krzyżanowski nie wie już, kto kogo prowokuje. On – słowami, czy prześladowca – czynami. Zresztą Krzyżanowski ma też inne, osobiste problemy. Odkąd zaginęła jego była żona, musiał się zająć dziesięcioletnim synem, z ojca weekendowego przeistoczyć w tatusia na pełen etat. Tyle tylko, że Janusz bardzo ceni sobie własną niezależność. Poza tym na horyzoncie pojawia się kobieta, którą utracił przed dziesięcioma laty, ale której nigdy nie przestał kochać. Czy pisarz może skupić się na życiu prywatnym, kiedy sam nie wie już, co jest fikcją, a co prawdą?

 

Katarzyna Rygiel pisze bardzo dobrze, sprawnie posługuje się językiem i konstruuje ciekawe fabuły, co udowodniła już w niejednej swojej powieści. Wielki chłód to również książka świetnie napisana i skonstruowana z zegarmistrzowską precyzją. Rygiel nieźle łączy wątki kryminalne z obyczajowymi i ciekawie rozbija narrację, przetykając akcję główną fragmentami kryminału pisanego przez Krzyżanowskiego i opowieścią bezimiennego bohatera, który mówi o tym, jak dopuścił się pewnej zbrodni... Autorka używa do tego celu trzech różnych czcionek, dzięki czemu czytelnik ani przez chwilę nie czuje się zagubiony. Zwłaszcza opowieść bezimiennego bohatera wydała mi się interesująca, przede wszystkim z psychologicznego punktu widzenia. To znakomita analiza zaburzonego umysłu, genialny portret człowieka, który tak bardzo nie zdaje sobie sprawy z własnego szaleństwa, że wychodzi poza swoje „ja”, patrzy na siebie z zewnątrz. I choć w połowie zaczęłam się już orientować, kto może snuć tę opowieść i jakich wydarzeń dotyczy, wciąż śledziłam narrację z zainteresowaniem. Podobne odczucia miałam wobec fragmentów powieści Krzyżanowskiego. W Wielkim chłodzie mówi się o tym, że Krzyżanowski stara się naśladować mistrza Chandlera, ale robi to dość nieudolnie, co zdaje się wyraźne zwłaszcza wtedy, gdy czyta się jednego po drugim. Fragmenty powieści pisanej przez bohatera właśnie takie są. Chandlerowskie, ale jakby niedorobione, pozbawione polotu i specyficznej aury kryminału noir, która u mistrza z LA była aż gęsta. I ta nieudolna stylizacja wyszła Rygiel znakomicie. Chwilami warszawskie knajpki, ciemne zaułki i przebogate konstancińskie wille sprawiają wrażenie, jak gdyby przeniesiono je z LA Chandlera. A jednak coś zgrzyta, coś wciąż jest nie takie, zbyt oczywiste, zbyt „przaśne”... Udało się też Rygiel stworzyć pewien retro-klimat. Wnętrza lokali siwe od papierosowego dymu, elegancka femme fatale w zielonej sukni... Znakomita jest także sama powieść w powieści. Chętnie przeczytałabym ją w wersji rozbudowanej.

 

Co mnie w książce Rygiel nie urzekło, to, hm..., wielki chłód właśnie. Tytuł powieści wydał mi się tutaj bardzo adekwatny do treści. Wielki chłód jest nieznośnie chłodny. Wszystko jest tu chłodne. Bohaterowie, relacje między nimi, zbrodnie popełnia się na chłodno, na chłodno analizuje sytuacje, na chłodno myśli, na chłodno nawet kocha. Krwi mi tutaj zabrakło chyba. Ciepłego oddechu, wrażeń. Wielki chłód to niezła książka, którą czytałam z przyjemnością, ale która mną za bardzo nie wstrząsnęła. I ta przyjemność z lektury też była właśnie taka chłodna. Zabrakło mi również odrobiny poczucia humoru, na które Rygiel pozwala sobie tylko we wstawkach Chandlerowskich, a i to czyni bardzo subtelnie. A przecież Chandler był zabawny, bardzo zabawny! Skąd więc ta powściągliwość? Podczas lektury Wielkiego chłodu nie uśmiechnęłam się ani razu i momentami czułam się już zmęczona nieco przyciężkim klimatem. Zwłaszcza że zakończenie (którego się niestety domyśliłam) jest naprawdę bardzo przygnębiające. To taki pesymizm w wersji „full wypas”. Szkoda mi co niektórych bohaterów, dobrze zresztą wykreowanych, i mam wrażenie, że autorka postąpiła wobec nich naprawdę okrutnie. Ale wbrew wyuczonym schematom, to pewne. A jednak no... Żeby tak całkiem do końca wszystko na smutno? Może o to właśnie Rygiel chodziło, a ja nie załapałam konwencji? Takie jest jednak moje czysto subiektywne odczucie. Czytelnicy o innej wrażliwości i odmiennych upodobaniach wrażenia z lektury będą mieli również odmienne i pewnie to, co dla mnie jest wadą, uznają za zaletę. Dlatego też nie chciałabym nikogo do Wielkiego chłodu zniechęcać, wiem bowiem, że ta książka naprawdę może się podobać. Podobać nawet bardzo. Jestem przekonana, że znajdą się też tacy czytelnicy, którzy się nią bez reszty zachwycą. A zatem, mimo wielkiego chłodu, polecam.