Agnieszka Lingas-Łoniewska "Szukaj mnie wśród lawendy. Zofia." (Wydawnictwo Novae Res) przedpremierowo

  • Drukuj

Zuzanna – pierwszy tom trylogii Szukaj mnie wśród lawendy ukazał nowe literackie oblicze Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. To prawdopodobnie jej „najłagodniejsza” i najbardziej krzepiąca powieść. Drugi tom chorwackiej trylogii przedstawia losy kolejnej siostry Skotnickiej – tym razem Zofii. Ta historia jest jednak nieco inna od poprzedniej. Bardziej dramatyczna i fabularnie skomplikowana. Bardziej trzymająca w napięciu. Bardziej nawet mroczna.


Zofia – siostra Zuzanny i Gabrieli – wiedzie na pozór bardzo poukładane życie. Ma dwoje dorastających dzieci, dobrego i zaradnego męża, ładny dom i stabilną sytuację materialną. Czy jest jednak szczęśliwa? Na to pytanie Zofia sama nie potrafi sobie odpowiedzieć. Czegoś jej bowiem brakuje... Czegoś bardzo ważnego, czegoś fundamentalnego i wyznaczającego istotę człowieczeństwa. Być może odpowiedź jest w gruncie rzeczy bardzo prosta? Być może Zofia nie jest szczęśliwa, bo brakuje jej miłości? Mąż oddala się od niej coraz bardziej, spędza całe dnie w pracy, a żoną i dziećmi wykazuje zainteresowanie śladowe. Poza tym na horyzoncie pojawia się przystojny Maks Krall, dawna miłość Zofii. Mężczyzna, który jednego dnia kochał ją ponad życie, a drugiego porzucił z bzdurnego powodu. Zofia czuje, że przeszłość kryje w sobie niewyjaśnione tajemnice – że Maks Krall tak naprawdę postąpił w sprzeczności z samym sobą. Tylko dlaczego? I co ma na sumieniu jej własny mąż, którego Zofia najprawdopodobniej w ogóle nie zna? Czy zagadki sprzed lat zostaną wyjaśnione? Czy Zofia wreszcie poczuje się kochana? Czy... zdradzi męża? I czy będzie potrafiła pogodzić się z tym, co zgotuje jej przewrotny los?


Pierwszy tom trylogii Szukaj mnie wśród lawendyZuzanna – został znakomicie przyjęty przez czytelników i zebrał pozytywne recenzje. Ja również wyraziłam się o nim pochlebnie, choć zaznaczyłam, że prawdopodobnie nie sięgnęłabym po tę powieść, gdyby nie napisała jej Agnieszka Lingas-Łoniewska. Kiedy więc przystąpiłam do lektury drugiego tomu trylogii – Zofii – miałam dość sprecyzowane oczekiwania. Spodziewałam się mądrej, ciekawej, wzruszającej i – jednak mimo wszystko – lekkiej opowieści o miłości. Zofia tymczasem okazała się książką zupełnie zaskakującą, zarówno pod względem fabularnym, jak i pod względem konstrukcji postaci. To już nie jest tylko wzruszająca i krzepiąca historia. W Zofii znajdziemy bohaterów moralnie dwuznacznych, którzy kłamią, bawią się w manipulacje, zadręczają siebie i swoje otoczenie, są chłodni, ranią i zdradzają. Nawet tytułowa Zofia, w pierwszym tomie trylogii spokojna, wyważona i „porządna”, tutaj zmieni się na moment w targaną wewnętrznymi konfliktami Annę Kareninę... Znajdą się pewnie tacy czytelnicy, którzy uznają, że Agnieszka Lingas-Łoniewska kreśli fabułę niczym z wenezuelskiej telenoweli. A bo to kobieta dojrzała ciągle marzy o swojej szczenięcej miłości, jej mąż nosi w sercu uwierający sekret, przyjaciele wchodzą w dziwny układ dotyczący przyszłych losów dziewczyny, dorośli ludzie – zawodowo ustawieni – zajmują się czymś tak „durnym”, jak emocje... Straszna kicha, co? Zastanówcie się jednak, czy przypadkiem wokół was nie dzieją się podobne historie? Czy przypadkiem każdego dnia nie pisze ich samo życie? Ja wiem na pewno, że tak jest. I w tym właśnie tkwi największa siła tej powieści. To historia, która może się przytrafić każdemu.


Agnieszka Lingas-Łoniewska jak zawsze pisze bardzo lekko, dobrze, tworzy świetne dialogi, kreśli zabawne scenki obyczajowe i umiejętnie gra na emocjach. W Zofii znajdziemy jednak coś więcej niż w Zuzannie. Znajdziemy mianowicie lepszą psychologię postaci i więcej mrocznych tonów. Więcej szarości, więcej dwuznaczności, więcej życiowej prawdy. I oczywiście fabuła jest tu dużo bardziej skomplikowana, co wychodzi tylko na plus. Poza tym w Zofii Lingas-Łoniewska kreuje naprawdę niezły portret mężczyzny „po przejściach”, Maksa Kralla, przy którym Robert z Zuzanny wypada jednak trochę (przepraszam!) blado... Na koniec – żeby nie było tak słodko – przyczepię się do... okładki. O ile do pierwszego tomu trylogii pasowały takie pastelowe, jasne, błękitne, pozytywne barwy, o tyle tutaj już odrobinę mi one zgrzytają. Ta historia nie jest wcale łatwa i miła. Z pewnością nie raz wyciśnie wam z oczu łzę. Co oczywiście jest jej niewątpliwą – może nawet największą – zaletą.


Ps. Na samiutkim końcu znajdziecie fragment ostatniego tomu trylogii – Gabrieli. Tam to się będzie dopiero działo...