Michał Łuczyński "Johny Stargazer. Tajemnice Anturgii" (Novae Res)

  • Drukuj

Uczciwie muszę przyznać, że dopiero kilka lat temu przekonałem się do science-fiction. Z samego swojego założenia jest to gatunek trudny, w którym (oczywiście mocno generalizując) chociażby podstawowa znajomość nauk przyrodniczych jest w zasadzie niezbędna do zrozumienia przedstawionego świata i fabuły powieści. Czasem jednak zdarza się, że elementy naukowe wykorzystane w książce są nie tylko podane przystępnie, ale wręcz zachęcają do nauki fizyki, biologii czy chemii. Tak jawi mi się historia Johnego Stargazera.

Tytułowy bohater jest synem naukowca, który razem z dwustoma innymi osobami przemierza Kosmos na ogromnym statku zmierzając w stronę Anturgii - planety, zgodnie z posiadanymi przez kolonizatorów informacjami, zamieszkałej przez istoty żywe. Obok Johny'ego, Nefry i Erga (wokół tych nastolatków zbudowana jest fabuła) poznajemy także naukowców, żołnierzy, inżynierów i, co jest chyba niezbędnym elementem tego typu historii, zdrajców.

Anturgia to planeta posiadająca dwa słońca, których wzajemne oddziaływanie doprowadziło do niesamowicie agresywnego klimatu. Przykładem tego są superburze, przy których ziemskie tajfuny to zaledwie niezauważalna mżawka. Powierzchnia globu zasiedlona jest przez floryty - dziwne istoty będące stanem przejściowym pomiędzy zwierzętami i roślinami. To właśnie one są głównym powodem wysłania na Anturgię misji kosmicznej. Floryty staną się też główną osią fabularną, gdy porwą jednego z nastolatków i zaczną ingerować w jego biologiczne funkcje.

Motyw tajemniczej planety, na którą wyrusza misja rozpoznawcza/wojskowa/zasiedleniowa jest chyba tak leciwy jak leciwe jest science-fiction. W trakcie swojej przygody z tym gatunkiem spotkałem się z wszelkimi możliwymi odmianami tego tematu, co pewnie jest powodem nieco pobłażliwego podejścia do zaprezentowanej przez Łuczyńskiego historii. Nie zmienia to jednak faktu, że autor losy nastolatków na nieznanym globie opowiedział znakomicie, odpowiednio stopniując napięcie, wywody popularnonaukowe i rozterki młodzieńca rzuconego w sam środek niebezpiecznych wydarzeń. Jeśli chodzi o warsztat, autorowi nie można niczego zarzucić.

Boli mnie jednak niewykorzystany potencjał "Johnego Stargazera" jako zachęty do wgłębienia się w świat nauk przyrodniczych. Choć Łuczyński swoje lekcje odrobił, zrobił to chyba po łebkach i opisy nawiązujące do przedmiotów ścisłych rozłożone są w książce bardzo nierównomiernie, raz obejmując dwa akapity, a raz jedno zdanie. Od książek tego typu, zwłaszcza skierowanych dla młodszego czytelnika, spodziewam się większego nacisku na zachęcanie do samodzielnego zgłębiania kwestii fizycznych czy chemicznych, które pojawiają się w trakcie przedstawionej historii.

Z drugiej jednak strony, jak na powieść młodzieżową, "Johny Stargazer" podejmuje kwestie rzadko spotykane w powieściach tego typu. Autor stawia czytelnika w obliczu ważnych życiowych dylematów, w skład których wchodzi wierność (innym ludziom i własnym zasadom), determinacja w dążeniu do celu, zaufanie pozbawione faktycznych podstaw czy wreszcie jedna z najważniejszych rozterek - kogo uratować, gdy nie można ocalić wszystkich? To sympatyczna, mądra i dobrze napisana powieść, więcej nie można i nie należy po niej oczekiwać.