"Zbrodnia w efekcie" Joanna Chmielewska (Klin)

  • Drukuj

Zbrodnię w efekcie mogła napisać tylko Joanna Chmielewska. Nikt inny nie potrafiłby skonstruować tak absurdalnej, pokręconej, pełnej niespodziewanych zwrotów akcji i dziwnych zbiegów okoliczności fabuły. Do tego pełnokrwiści bohaterowie, barwny język, zjadliwy humor i ten indywidualny rys, który nie pozostawia żadnych wątpliwości. Tak, to właśnie Chmielewska! Wielka szkoda, że Zbrodnia w efekcie jest ostatnią powieścią pierwszej damy polskiego kryminału.

Na działce Leokadii i Pauliny ktoś ukatrupił faceta. A konkretnie – zdzielił go łopatą przez łeb,  w efekcie czego rzeczony łeb odpadł i poszybował w przestworza.

Korpus, cokolwiek niekompletny, pochowano z zachowaniem wszelkich środków ostrożności i dopiero po pięciu latach, zupełnym przypadkiem, odkopuje go niejaka Marlenka. W zaimprowizowanej mogile znajdują się, rzecz jasna, jedynie kości, czerep zaś pozostaje w ukryciu przez kolejnych pięć lat, aż wreszcie natrafia na niego Baśka, która akurat odziedziczyła po ciotce sąsiednią działkę i wzięła się do wyrywania chwastów. Kiedy korpus jest już kompletny i wszystkie części pasują do siebie jak ulał, komisarz Woźniak wznawia śledztwo. Policjant nie ma pojęcia, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Okaże się bowiem, że aby rozwiązać zagadkę zbrodni sprzed lat, będzie musiał współpracować z pewną upiorną familią, przy której rodzina Adamsów to banda nieszkodliwych przedszkolaków. Poza tym nie wiadomo właściwie, kto jest kim i jakie relacje łączą poszczególnych członków owej osobliwej bandy. Pojawia się jeszcze jedno, ważne z uwagi na prowadzone śledztwo, pytanie. Kim był denat? Wujkiem Marlenki? Byłym chłopakiem niejakiej Joanny, którą co niektórzy nazywają „siostrzenicą”? Opiekunem zbłąkanych młodych dziewcząt? Nauczycielem? Zblazowanym lowelasem? I dlaczego z początku – przed identyfikacją zwłok – każdy obstawia, że to właśnie ofiara była katem, bo nikt inny tak koncertowo „ciachać” nie umiał? I co w tym wszystkim robi ukryty gdzieś – nie wiadomo gdzie – skarb? I czyj ten skarb jest? A w ogóle to... o co, u diabła, chodzi?

Joanna Chmielewska to osobny rodzaj „geniuszu”. Nie tworzyła wiekopomnych dzieł, nie zamierzała zapisywać się złotymi zgłoskami w dziejach polskiej literatury. A jednak była na swój sposób wielka. Nie ma w Polsce drugiej autorki o tak wyrazistym piórze, która potrafiłaby w równie koncertowy sposób kreować i rozplątywać zawiłe fabuły. I jeszcze ten znakomity styl, przesycony zjadliwym humorem, naszpikowany rozbudowanymi frazami, dygresjami, miłą dla ucha potocznością i mnóstwem celnych obserwacji charakterologicznych i społecznych. Chmielewska jak nikt inny potrafiła codzienną polską mowę podnieść do rangi języka literackiego. I czyniła to konsekwentnie przez całe lata swojej pisarskiej twórczości. Nie ugrzęzła w jednej epoce, w jednym typie bohatera, nie obracała się w kółko wokół podobnej tematyki. Pisała kryminały, powieści przygodowe, obyczajowe, tworzyła również dla dzieci i młodzieży. A jednak już od pierwszego zdania w każdej z jej książek wiemy, że to ona. Tak jak w przypadku Zbrodni w efekcie. Chmielewska jest nie do podrobienia.

Zbrodnia w efekcie to znakomita propozycja dla tych, którzy lubią kryminał z humorem, lekki, niebryzgający krwią z każdej zadrukowanej strony, oparty na charakterach, zaskakujący fabularnym konceptem. Zbrodnię można również uznać za kawał solidnej literatury przygodowej. Bo o przygodę bardziej tutaj chodzi, o działania, które podejmują wszyscy ci barwni i niebanalni bohaterowie, mniej zaś o samą kryminalną zagadkę. O tym, kto zlikwidował nieszczęsnego delikwenta z oderwanym łbem, wiadomo właściwie od samego początku. To sam niekompletny korpus znajduje się tutaj w centrum wydarzeń i tajemnica, którą zabrał ze sobą do – dość oryginalnego, co by nie mówić – grobu. Polecam! I jednocześnie zazdroszczę tym, którzy od Zbrodni w efekcie dopiero zaczynają swoją przygodę z Chmielewską. Wiele jeszcze przed nimi...      

Joanna Chmielewska – ur. 2 kwietnia 1932, zm. 7 październik 2013.