"Zapomnij patrząc w słońce" Katarzyna Mlek (Oficynka)

Zdecydowanie nie polecam osobom o słabych nerwach i wybujałej wyobraźni.

Książka nie z gatunku lekkich łatwych i przyjemnych, choć intrygująca i wciągająca, lecz jednocześnie mogę śmiało powiedzieć, że momentami mocna. Autorka raczy nas kilkoma wyjątkowo plastycznymi opisami, które zostają w pamięci na dłużej niż trwa doczytanie ich do końca i stanowią świetne podłoże do dalszego samodzielnego wizualizowania sobie opisywanej makabry.

Makabra ta nie jest jednak sama w sobie wyjątkowo drastyczna, jak przysłowiowa teksańska masakra piłą mechaniczną; jest niepozorna. Takie niby nic, a zostaje w podświadomości i wypełza z niej wieczorem, gdy akurat sprawdzamy, czy pod łóżkiem młodszej siostry nie ma potworów, po czym na paluszkach wędrujemy do swojej sypialni i, leżąc już w łóżku, zastanawiamy się, czy z pod naszego posłania nic nie wychyli krwistoczerwonych, połyskujących ślepii.

Krew nie spływa po tej książce strumieniami, kartki się od niej nie lepią, choć wiele jest rozdartych przez zdarzenia nagłe i ciągnące za sobą okrucieństwo rysujące przedstawioną rzeczywistość. Gęstymi cieniami kładą się na nich zgony kolejnych bohaterów, choćby epizodycznych, wspomnianych tylko jako ofiary, jak i bliskich głównej bohaterce, Hance, stanowiące lawinę jej tragedii.

Główną bohaterką jest wspomniana już Hanka, którą poznajemy jako kilkuletnią dziewczynkę dręczoną koszmarami, w których to za każdym razem pojawia się Kruk. Jego postać jest ogniwem łączącym wszystkie straszne wizje dziewczynki, i nie tylko jej… Można by to właśnie jego potraktować jako głównego bohatera opowieści, to on jest jej osią, choć to z Hanką przeżywamy wszystko co się dzieje i jak się dzieje. Ptak jest jednak początkiem i końcem każdej pojawiającej się zagadki. Napięcie między nimi spada, choć i one nie zawsze je podnoszą. Momenty zdające się kulminacją wątku akcji są czasem opisane bez wywołania poruszenia w czytelniku, choć wnoszą wiele w tok opowieści, są po prostu płaskie i bezbarwne. Dlaczego tak się dzieje, pozostaje dla mnie zagadką. Zagadki są zresztą podstawą, głównym wątkiem w tej lekturze, zawsze dającym nadzieję na ocalenie niewinnych ludzi mających się wkrótce stać ofiarami śmierci, przeważnie w wyniku jakiejś katastrofy, rzadko samotnie i w odosobnieniu.

Czym jest ta książka? Jedynym nasuwającym mi się skojarzeniem jest znana większości seria filmów „Oszukać przeznaczenie”. Wisząca w powietrzu katastrofa, cudowna wizja, ocalenie kilkorga z niedoszłych nieboszczyków, dramatyczna walka o przetrwanie mimo ciągu zagadkowych i groteskowych wypadków, które w finale doprowadzają wszystkich bohaterów do górnego wyjścia z pewnego krematorium. W „Zapomnij patrząc na Słońce” mamy książkową wersję polską. Hanka ma sen, któremu towarzyszy zagadka w formie wierszyka (częstochowskie rymy Kruka, który chyba zbyt dużo inspiracji czerpał z dziecięcych podwórkowych rymowanek, w rytm których dziewczynki skaczą w gumę lub na skakance, wplatającego jedynie w co drugim wersie nawiązania do zgonu, zwłok i cierpienia). Lecz razem z koszmarem pojawia się szansa uratowania kogoś od śmierci, wystarczy tylko, że Hanka w porę odszyfruje kto, gdzie i kiedy. Wszystko to rozgrywa się z polską, swojską patologią i stereotypowo brudnym i zniechęcającym do życia Górnym Śląskiem w tle.

Co jest faktycznym źródłem lęku w tej książce? Realizm, po prostu. Odczucie, że to wcale nie jest nic nadzwyczajnego, że takie rzeczy zdarzają się normalnie wokół nas, że my w tym pośrednio uczestniczymy, a każdego z nas może to spotkać. Kolejnym elementem jest wszechobecna beznadzieja. Zaprzepaszczanie każdej kolejnej szansy na coś dobrego, na promień Słońca wnoszący coś więcej niż pustkę zapomnienia, choć i w niej kryje się ukojenie. Bo Słońce niesie ze sobą ulgę, ale jest to ledwie zimny oddech braku strachu, lęku, podszyty wiecznym niepokojem, doprowadzający do szaleństwa. Ponadto, niemal wszystko dookoła jest szare, brudne, smutne. Przemoc i okrucieństwo, od których udaje się uciec tylko kosztem bólu utraty ich źródła, którego nam jednak brakuje, mimo, że zatruwało nam życie we wszystkich aspektach i płaszczyznach. W końcu świadomość mocy, jaką posiadamy, by część z tego zmienić i nieumiejętność jej wykorzystania, olśniewające rozwiązania tuż po fakcie. A to wszystko miesza się z groteską codziennego życia, dzieciństwa, które nigdy nie nadeszło i nigdy się nie skończyło i życiowym niepowodzeniem.

Lektura bardzo nie nastrajająca pozytywnie do życia i świata, dobijająca wręcz, można powiedzieć, w niektórych fragmentach, których nie brakuje. Lektura męcząca, choć nie stylem autorki, a treścią. Rzucająca cień na otaczającą nas rzeczywistość nawet po zamknięciu okładki i odłożeniu jej w najgłębszy kąt regału. W połączeniu ze słabymi nerwami czytelnika bądź jego wybujałą wyobraźnią wymaga rozległych pokładów optymizmu, by nie doprowadziła nad krawędź dachu biurowca lub drugą stronę pętli.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież