"Hotel Zaświat" Przemysław Borkowski (Oficynka)

  • Drukuj

Już sam tytuł opublikowanej niedawno powieści pochodzącego z Warmii Przemysława Borkowskiego wywołuje dreszcz moralnego niepokoju. Nie tylko ze względu na to, że autor jest członkiem znanego i popularnego kabaretu, którego nazwy chyba  już nie trzeba tu wymieniać.

Słowo „zaświat” kieruje myśli czytelnika ku przestrzeniom niedostępnym bezpośredniemu poznaniu, ku sferom pozaziemskim, sprawom nadprzyrodzonym. Kojarzy się też z poetyką leśmianowską, choć w tym przypadku taka ścieżka interpretacji prowadziłaby donikąd. Książka reklamowana jest jako „nietuzinkowy i zaskakujący thriller”, czy taką lekturę w istocie otrzymaliśmy?

 

Krzysztof (~30 lat) przyjeżdża w rodzinne strony, by dokonać sprzedaży starego domu.  Kupcem jest pan Wrona, właściciel pobliskiego zajazdu, gdzie ponoć straszy. Przedłużające się formalności zatrzymują bohatera w tych okolicach na pewien czas. Odwiedza więc stare kąty, przemierza dawne ścieżki, wspomina, jak to drzewiej bywało... Spotyka szereg nieco dziwacznych postaci – kloszarda Kapitana, który rzekomo potrafi zmieniać się w niedźwiedzia; skromnie egzystującego księdza Benona;  prowadzących sklep Klika i Uziaka – którzy niczym Kargul i Pawlak psioczą na siebie, ale żyć bez siebie nie mogą; dwunastoletniego  erudytę Dawida, jowialnego sąsiada Smoczyńskiego, ogarniętego marazmem policjanta Kota. Doświadcza także niecodziennych zdarzeń – dokonuje przypadkowych, makabrycznych znalezisk, natrafia na dziwne odgłosy i znaki, idzie tropem lisa, który niejako wiedzie go ku kolejnym zagadkowym rzeczom... Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, przekonał się o tym Krzysiek, gdy szukając przyczyn wycia w rurach kanalizacyjnych, zszedł do najniższego poziomu piwnic, do podziemnego labiryntu poniemieckich lochów...

Borkowski znakomicie tworzy sentymentalny nastrój powrotu bohatera do rodzinnych stron oraz snucia wspomnień z dzieciństwa i młodości, jednocześnie świetnie buduje pełną grozy, tajemniczą atmosferę. Narracja – trzecioosobowa – urozmaicona jest poprzez wplecenie w fabułę legend związanych z jeziorem i okolicami, listów Krzysztofa do żony; opowiadania, które napisał jako nastolatek;  literackich prób aspiranta Kota (”Karp-ludojad”); opowieści o miasteczku Dermań na Wołyniu oraz o etnograficznych odkryciach profesora Higgisa. Wszystko to razem tworzy konglomerat  dość dziwny, ale paradoksalnie spójny – jeśli nawet nie tematycznie, to pod względem   mrocznego klimatu i ogólnej wymowy, że zło czai się tuż obok, a natura ludzka tak łatwo mu ulega.

W pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, że domyślam się rozwiązania tajemnicy, której tropem podążał Krzysztof. Tym bardziej nie mogłam oderwać się od lektury trzymających w napięciu ostatnich rozdziałów, by sprawdzić, czy moje podejrzenia są słuszne. Cóż, jeśli nawet dla większości czytelników zagadka okaże się przewidywalna, to cała otoczka tego kryminalno- makabrycznego wątku powinna im to wynagrodzić.

Borkowski pisze ze swadą, zgrabnie operuje językiem, swobodnie kreuje literackie światy. Łączy elementy thrillera, kryminału, horroru, powieści obyczajowej i nieco historycznej. Potrafi zająć czytelnika, nawet takiego jak ja - nie będącego pasjonatem „literatury z dreszczykiem”. Po książkę sięgnęłam kierując się intuicją - tym razem mnie nie zawiodła. Mam nadzieję, że nie zawiedzie także pan Przemysław i napisze kolejną powieść.