"Opiekunka czyli Ameryka widziana z fotela" Lucyna Olejniczak (Czarno na białym)

  • Drukuj

Ameryka od dawna była dla Polaków, i w pewnym stopniu chyba nadal jest, synonimem dobrobytu, luksusu, spełnionych marzeń, ziemią obiecaną, niemal rajem. Wyobrażenia a rzeczywistość to jednak dwie różne sprawy, czego dowodzą liczne przykłady z historii, polityki i literatury. Do nich dołącza „Opiekunka..”, kolejna powieść w dorobku Lucyny Olejniczak.

Podtytuł „Ameryka widziana z fotela” wydał mi się dość intrygujący.

Czy chodzi o fotel przed telewizorem i wizje USA ze szklanego ekranu, czy może o spojrzenie z punktu widzenia osoby niepełnosprawnej – zastanawiałam się. Lektura przyniosła całkiem inną, niemniej ciekawą, odpowiedź.

            Bohaterka, a zarazem narratorka, Lucy wyjeżdża „za wielką wodę” nie dla kaprysu, a „za chlebem”. Chce zarobić na godne życie dla swojej rodziny i uwolnić się od zgryzot i problemów, jakich los (a konkretnie mąż-alkoholik) jej nie szczędził. Trzymając się już hydrologicznej metaforyki, można rzec, iż kobieta wskoczyła do głębokiej wody, praktycznie nie znając języka angielskiego, podjęła się zajęcia, które tylko pozornie wydaje się łatwe i bezkonfliktowe. Mając nielicznych polskich znajomych, niesprzyjających pracodawców, uciążliwych podopiecznych i szereg kłopotów, wpadła jakby z deszczu pod rynnę. Nie poddała się jednak, zacisnęła zęby i złapała wiatr w żagle, walcząc z determinacją nie tylko o swoje interesy. Lucy – dzielna, uczciwa i życzliwa kobieta, cierpliwa, troskliwa i empatyczna opiekunka  – dała przykład swoim postępowaniem, że pieniądze to nie wszystko, a grunt to być szlachetnym, wiernym sobie i złożonym przysięgom.

            Na pytanie z okładki, czy Lucy spełnił się amerykański sen, nie można odpowiedzieć jednoznacznie. Owszem – zarobiła pewną sumę, zobaczyła wymarzone Hawaje i spotkała bliskiego sercu mężczyznę, ale wcale nie było jak w bajce z Hollywood, doświadczyła wielu trudów, lęków i tęsknot, zetknęła się bezpośrednio ze stalkingiem. Poznała także losy innych rodaków, których też Ameryka nie rozpieszczała. Czy było warto ryzykować wyjeżdżając za ocean? I tak, i nie....

            Lucyna Olejniczak stworzyła prostą i prawdziwą, bardzo realistyczną opowieść, w której podjęła ważną i ciągle aktualną problematykę jaką stanowią: emigracja zarobkowa, dokonywanie życiowych wyborów ( np. decyzja o rozwodzie, rozłąka z rodziną) oraz opieka nad osobami starymi i chorymi, a także ich prawo do godności. Mimo poważnej tematyki, autorce udało się stworzyć ciepły nastrój, słodząc szczyptą humoru gorzkie nuty, a także uniknąć nagromadzenia dramatyzmu, z wyczuciem i precyzją zaznaczając dramatyczne niekiedy losy bohaterów. W uporządkowaną fabułę wplecione zostały retrospekcje i wzmianki o przyszłości postaci. Warto podkreślić, że choć akcja powieści toczy się pod koniec lat 80-tych ubiegłego wieku, to znakomicie obrazuje także wiele współczesnych sytuacji.

            Przyznam, że zupełnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać po tej książce, gdyż było to moje pierwsze spotkanie z prozą pochodzącej z Krakowa autorki. Nie oczekiwałam zbyt wiele i zostałam miło i pozytywnie zaskoczona. Gdybym miała pokusić się o literackie porównania, to nieśmiało przychodzi mi na myśl Fanny Flagg, a to głównie za sprawą jej powieści „Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba” i postaci staruszek Lindy i Hazel z książki pani Lucyny. Łączy je także przebijający się jak słońce przez chmury optymizm.

„Opiekunkę...” przeczytałam niemal jednym tchem i polecam z pełnym przekonaniem.